cov_1644

Właśnie wydłubałem ostatnie źdźbło trawy z pomiędzy zębów - mogę zatem spokojnie opisać to, co wydarzyło się pierwszy lipcowy weekend. Mimo zapowiadanych nieprzychylnych warunków pogodowych Team29er w liczbie 3 osobo-rowerów stawił się na starcie jedynego w Polsce 24 godzinnego maratonu organizowanego przez Cezarego Zamanę. Mazovia 24h zdążyła wyrobić sobie już miano kultowej, dlatego nie stawić się w Wieliszewie byłoby by grzechem ciężkim. 

Michał Śmieszek

Jako że jesteśmy nad wyraz grzeczni i grzeszymy rzadko, dnia 2 lipca roku pańskiego 2011 zajechaliśmy do podwarszawskiego Wieliszewa, który już po raz czwarty gości słynną imprezę Cezarego Zamany. Tu warto nieco przybliżyć historię i ideę tego wyjątkowego kolarskiego "święta", którego jestem uczestnikiem od pierwszej edycji w roku 2006.

Cezary Zamana, organizator cyklu MazoviaMTB, postanowił 5 lat temu zorganizować na naszym krajowym gruncie ekstremalną imprezę - ściganie się przez całą dobę na krótkiej i relatywnie łatwej trasie. Tego typu wyścigi, bardzo popularne w zachodniej Europie skupiają z roku na rok mnóstwo uczestników pragnących powalczyć w zupełnie odmiennym stylu niż zazwyczaj. Cytując samego organizatora Mazovii 24h: "Przede wszystkim nie jest to impreza dla każdego, jak zwykły maraton. Wyścig 24-godzinny to „kropka nad i”. Żeby zaliczyć taką próbę naprawdę trzeba przejść różne fazy rowerowania, kolarstwa. Można przejechać wiele etapów, mieć za sobą karierę, ale trzeba być naprawdę dobrze przygotowanym. Nasze wyścigi w Wieliszewie są w pewnym sensie niezwykłe, bo uczestnicy są przygotowani na każde warunki".

I rzeczywiście słowo stało się ciałem, kolarze muszą być przygotowani na każde warunki. O ile w ubiegłym roku królował lejący się z nieba żar o tyle teraz pogoda przygotowała zupełnie przeciwny scenariusz. Prognozy już na kilka dni przed startem nie były łaskawe, ale każdy z nas gdzieś tam w duchu łudził się, że Cezary wzorem lat ubiegłych wykupił u matki natury dyspensę od deszczu. Cóż...słabe założenie.

Jeszcze w piątek, pierwszego lipca na forum internetowym pojawiła się informacja organizatora o skróceniu trasy z 16.5 do 12.5km ze względu na intensywne opady i zbyt trudne warunki drogowe na niektórych jej fragmentach. Sobotni poranek przywitał nas 12 stopniowym chłodem co bardziej przypominało jesień niż początek polskiego lata. 

Zapakowaliśmy graty do auta i Team29er wyruszył na miejsce kaźni. Na miejscu szybko zdecydowaliśmy o przeniesieniu się na ciepłą halę gimnastyczną i rezygnacji z rozbijania się na zewnątrz....tym bardziej, że startowy "rajzefiber" zaowocował zostawieniem namiotu w Warszawie. Na szczęście koledzy zarekwirowali dwa materace, dzięki którym uwiliśmy niezwykle romantyczne drużynowe gniazdko pośrodku morza namiotów rozbitych na podłodze hali sportowej. Widok był cokolwiek osobliwy.

Ostatnie przygotowania, zasypywanie talkiem miejsc intymnych, nakarmienie rumaków dodatkową porcją oliwki, napełnienie bukłaków i byliśmy gotowi do startu, którego miejsce było oddalone od naszej miejscówki około 200m. Punktualnie o godzinie 12:00 Cezary Zamana....ogłosił opóźnienie o 10 minut, a sędzia kazał zostawić wszystkie rowery na łące i przygotować się do biegu. Dla przypomnienia, nieodłączną tradycją mcov_1809aratonów 24h jest start w stylu francuskiego Le Mans, gdzie zawodnicy muszą dobiec do swych bolidów. Tym razem organizator zrobił nam niespodziankę, ponieważ kazano nam okrążyć miejscowy kościół. Było zabawnie, choć nie dało się nie słyszeć wątpliwych komplementów ze strony mniej wybieganych zawodników.

12.5km okrążenie wokół Wieliszewa nie nastręczało problemów. Co więcej, niemal każdy spotkany uczestnik poprzednich edycji pozytywnie wypowiadał się o atrakcyjności i stopniu trudności trasy. Tuż po starcie każdego z nas czekał kilkusetmetrowy przejazd polną drogą, następnie najciekawszy leśny odcinek, który kończył się niezbyt wymagającym (początkowo) singletrackiem. Chwilą odpoczynku miał być przez następne kilkanaście godzin paru kilometrowy odcinek asfaltu oraz wiślanego wału, znany z ubiegłych lat. Po zjechaniu z wału rozpoczynała się walka o przeżycie - paręset metrów w błocie i następnie kilka kilometrów wilgotnymi łąkami pod wiatr aż do samego Wieliszewa i mety.

Do godziny 15 aura była dla nas łaskawa, było chłodno ale bez opadów. Trasa była całkowicie przejezdna i szybka. Napełniało nas to nadzieją, że i tym razem udało się przekupić matkę naturę. Nic z tego!. Deszcz zaczął siąpić późnym popołudniem i szybko zamienił się ulewę. Niemal natychmiast spadła temperatura, ale tym razem organizator zareagował szybko i w bufecie pojawiła się gorąca herbata oraz słodkie ciasto.

Po którymś z kolei okrążeniu zadecydowaliśmy o przerwie technicznej na jedzenie, zmianę ciuchów i krótką regenerację. A deszcz rozpadał się na dobre. Mimo naprawdę złej pogody uczestnicy z uporem maniaka decydowali się na przejechanie kolejnego okrążenia, i jeszcze jednego... i jeszcze. Niesamowite ile pozytywnej energii tkwi w człowieku.

Pod wieczór do niedawna jeszcze łatwe odcinki coraz szybciej zamieniały się techniczne "oesy", a zawodnicy byli zmuszeni mimo narastającego zmęczenia wykazywać się dobrą techniką jazdy w błocie. Nie będę ukrywał, że nam też lejący deszcz dał się we znaki, choć bardziej wynikało to z błędów logistycznych i naszego nienajlepszego zaplecza. Tu warto dodać, że niezwykle istotnym elementem jest odpowiednie przygotowanie logistycznie i pomoc osób trzecich - najlepiej rodziny. Wystarczyło popatrzeć jak radzą sobie inne drużyny. Podczas, gdy zawodnik znajdował się na trasie, pomocnicy suszyli mu mokrą zmianę ubrania, przygotowywali ciepły posiłek, etc. Naturalnie nie wszyscy mieli taki komfort, ale ci którzy walczyli o pudło mieli dobrze zabezpieczone zaplecze.

Gwoździem programu każdego 24 godzinnego maratonu jest noc, kiedy na trasę wyruszają jej wojownicy zaopatrzeni w silne reflektory. Efekt wizualny jest naprawdę niesamowity, kiedy po drugiej stronie jeziora widać poruszające się świetlne punkty, niczym ognie świętego Elma. Każdy zawodnik powinien mieć odpowiednio mocne oświetlenie i zapas baterii. Inwencji nie brakuje. Team29er w tym roku został wyposażony w zestaw słynnych "bocialarek", które potrafią z ciemności zrobić dzień. I rzeczywiście, koledzy wyposażeni w te małe cuda nie potrzebowali dodatkowego źródła. Ja natomiast miałem na głowie "czołówkę" Petzl'a oraz dwie mocne miejskie lampy Cat-Eye. Ten zestaw dawał sobie jakoś radę, ale bez porównania gorzej niż konkurencyjne bocialarki.

Z nieba nieustannie lały sie hektolitry wody. Trasa stała się niemal na całej długości błotnistą breją. Tym bardziej niesamowite dla nas były docierające informacje o ilości okrążeń pokonanych już przez solistów oraz drużyny. Nasz wynik nie był najgorszy, ale.... :) no właśnie....przed nami jeszcze długa droga.

Około godziny 01:00 Team29er uderzył w dzwon okrętowy. Jednogłośnie stwierdziliśmy, że mamy dość i szkoda nam zdrowia oraz sprzętu. Czy to wstyd? Chyba nie do końca, choć obserwując nad ranem zmagania innych zawodników czuliśmy sie nieco nieswojo (nikt tego głośno nie powiedział). Niemniej jednak klamka zapadła i około godziny 08:30 zwinęliśmy obóz i pożegnaliśmy skąpany w deszczu Wieliszew.

cov_1644

Mazovia 24h nauczyła nas kilku rzeczy. Przede wszystkim konieczności odpowiedniego przygotowania logistycznego i mentalnego. O ile nie brakowało nam sił to niestety pogoda skutecznie podkopała nasze morale i zmusiła do zakończenia rywalizacji przed czasem. Jestem przekonany, że w przyszłym roku pojawimy się tu ponownie, silniejsi i lepiej przygotowani. Zadowolony jestem dziś jedynie z tego, że w ogóle podjęliśmy wyzwanie startu w tak trudnych warunkach, że sprzęt nie zawiódł a wręcz zaskakiwał jakością pracy. I na koniec...choć zabrzmi to patetycznie...sprawdziliśmy się jako drużyna.

Rywalizację tegorocznej edycji, wykręcając 31 okrążeń został ubiegłoroczny triumfator 24h Marek Stram z teamu Gerappa. Drugie miejsce zajął jego drużynowy kolega Bartosz Łuczak, który pokonał tyle samo kółek, i nawet prowadził czasowo do pewnego momentu. To nocna jazda rozstrzygnęła o zwycięstwie. Panowie na ostatnim okrążeniu podali sobie dłonie i ruszyli zdecydowane do bratobójczej walki, którą wygrał Marek Stram. Trzeci w Open był Krzysztof Macieja z WSKD Terbu Team mając dwa okrążenia mniej na swoim koncie.

cov_1304W kategorii solo Pań zwyciężyła Anna Klimczuk - 22 okrążenia, drugie miejsce zajęła Danuta Blank a trzecie Katarzyna Pakulska. Paniom szczególnie należą się słowa uznania za tak wyrównaną walkę. Choć z drugiej strony nie od dziś wiadomo, że płeć piękna jak się zaweźmie to góry przenosi. Tak czy siak - szacun!

Wśród drużyn zarówno w kategorii Quarto i Duo Mężczyźni finiszowali na pierwszych miejscach zawodnicy jeżdżący w barwach Renault ECO2 Team, w składzie Duo: Kamil Rutkowski i Robert Janecki pokonując 38 okrążeń, w składzie Quatro: Kamil Stachelek, Przemek Michalczyk, Tomasz Stańczyk i Radosław Parzych. Jednak w Quarto tyle samo okrążeń wykręciła drużyna Skleprowerowy.pl i tym samych zajęła drugie miejsce.