http://www.test.rowery650b.eu/images/stories/imprezy/Unior%20Mazovia%2024h/Unior%20Mazovia24h_13.jpg

Relacja z klasycznego maratonu MTB ma to do siebie, że jest najlepsza, gdy pisze się ją niemal tego samego dnia. Wtedy człowiek jeszcze pamięta na gorąco wysiłek i pot. Jednak refleksje na temat jedynego w Polsce maratonu 24h potrzebują nieco więcej czasu

Michał Śmieszek

Dlaczego? No to oczywiste. Ja dopiero teraz zaczynam sobie przypominać, co się działo...taka była impreza. W niedzielne popołudnie byłem ledwo ciepły, tak jak z resztą pozostała część redakcyjnej ekipy, która w weekend postanowiła zmierzyć się z czasem, zmęczeniem i pogodą. I jeszcze jedna uwaga...poniższa relacja będzie długa, długa jak maraton 24h. Kto ma niski próg tolerancji niech się skupi na zwartych relacjach kolegi Mateusza :) :).

Zacznijmy jednak od tytułowego efektu jojo...Otóż w ubiegłym roku, jak być może niektórzy pamiętają, 24h maraton Mazovii przeszedł do historii, jako najbardziej deszczowa impreza. Choć to nie na tu ukuło się słynne określenie "Sekcja kałuż Cezarego Zamany", to można śmiało powiedzieć, że ilość wody na metr kwadratowy zabiła wtedy ducha sportowego w naszej ekipie. Rok temu kilometrów było mało, dlatego obiecaliśmy sobie, że w 2012 się nie damy i pomścimy ten niechlubny rozdział wspólnego ścigania.  Słowa dotrzymaliśmy...w każdym jego znaczeniu - niczym jo-jo odbiliśmy się od dna.

W tym roku skład się nieco zmienił. Nabiał wybrał krótkie ściganie w Głuszycy, ale jego miejsce godnie zastąpił nowy kolega Artur. "Ojciec Tadeusz" jak zwykle stwierdził, że żeby skały sra....y, to on i tak pojawi się w Wieliszewie. A ja? Dla mnie 24h są najważniejszą imprezą w sezonie. Mazovia 24 bez Śmieszka...no fucking way! Ponownie zapadła decyzja, że startujemy "solo", a nie jako "quatro". Powód bardzo prosty. Jadąc solo mogliśmy się wspierać, dawać zmiany na prostych odcinkach, a przede wszystkim wdrażać w życie prasłowiańską zasadę "tim spiryt". Takich zawodów nie wygrywa się w pojedynkę, wygrywa się je drużynowo!

Unior Mazovia24h_13(Fot: Patrycja Borkowka)

Okej, skoro skład się już wyklarował, trzeba było zadbać o logistykę. Tym zająłem się ja, teoretycznie najbardziej doświadczony "dobowy maratończyk". Chcąc uniknąć błędów przygotowałem sobie całą listę rzeczy, które musimy skompletować przed sobotnim startem. Były na niej takie "oczywiste" pozycje jak: baterie, papier toaletowy, ręczniki, grill, węgiel, podpałka, Mp3, i parę innych - mniej lub bardziej ważnych.

Tym razem pomyśleliśmy o dobrej kuchni. Osobiście przygotowałem wywrotkę makaronu w dwóch wersjach: na słodko i na pikantno. Poza tym równie ważna była suplementacja. Uwaga, teraz nastąpi "lokowanie" produktu! Jeśli mowa o napojach energetycznych, bardzo ważnych podczas takiej imprezy, to moim faworytem jest zdecydowanie koncentrat Nutrend Regge Sport, z którego można sporządzić wywar dla całej kompanii wojska. Nie kombinowałem i dlatego mieliśmy aż 10 litrów magicznego napoju. Paliwo rowerzysty, to nie tylko płyny, to również specjalistyczny pokarm. Oprócz wspomnianego makaronu w dwóch smakach, znalazło się miejsce dla kiełbasy grillowej oraz czegoś ekstra. W moim przypadku były to trzy zupełnie nowe produkty, które zakupiłem po indoktrynacji w Rowerowych Klimatach: żele i batony Agisko oraz zestaw małego chemika "Energy Daily Pack" produkowany przez PowerGym. Żeby nie epatować dłużej komercją powiem tylko, że całość sprawdziła się w niemal w stu procentach. Dlaczego nie w pełnych 100, to powiem nieco dalej.

Unior Mazovia24h

(fot: Patrycja Borkowska)

W sobotni ranek spakowaliśmy się do samochodu, trzy 29ery na dach i w drogę do Wieliszewa. Pogoda nastrajała optymistycznie - niebo było lekko zachmurzone, a temperatura powietrza zupełnie znośna, szczególnie mając na względzie czekający na wysiłek. Na miejsce dotarliśmy na niecałą godzinę przed planowanym startem. Dokonaliśmy błyskawicznej rejestracji i równie błyskawicznego postawienia namiotu. Tu trzeba przyznać, że organizator wykazał się pomysłowością wyznaczając dwa niewielkie pola namiotowe tuż przy samej mecie. Teoretycznie przeznaczone były głównie dla solistów, ale w praktyce rozkładali się wszyscy. Oczywiście miejsca nie mogło starczyć dla wszystkich ekip i jednostek. Dla pechowców była obszerna sala gimnastyczna z pełnym sanitariatem, która w ubiegłym roku ratowała życie uczestników deszczowo-błotnego maratonu 24h. Tu warto uszczypnąć Cezarego Zamanę, który z bliżej nieznanego powodu zaniechał ustawienia choć jednego toj-toja w miasteczku przy mecie. Kto był za potrzebą, ten musiał dmuchać na salę gimnastyczną. Kto był za poważniejszą potrzebą,m ten miał dodatkowego pecha, ponieważ w toaletach hali sportowej szybko zabrakło papieru toaletowego. Trochę wtopa, zwłaszcza, że koszt kilkudziesięciu rolek papieru jest śmieszny.

Przyjechaliśmy do Wieliszewa jednak ścigać się, a nie robić kupę. Ludzi sporo, choć nie tak licznie jak dwa lata temu. Rowery jeszcze lepsze, no i całkiem sporo 29erów, ale to nas zupełnie nie dziwi. Start przewidziany w samo południe nie powiódł się, nastąpił za to kwadrans później. Prawie dwie setki chłopów i dziewek ubranych w kolorowe stroje i podkutych w SPD-y ruszyło truchtem lub sprintem najpierw pod górę, następnie wzdłuż wieliszewskiego kościoła, i po chwili ponownie wzdłuż drogi dojazdowej do mety - razem zirka paręset metrów. Wspaniała rozgrzewka oraz okazja tubylców do poznania Nas, braci kolarskiej. Szły kaczory na nieszpory...

Unior Mazovia24h_7

Unior Mazovia24h_9(fot: Joanna Sk-ka)

Humor dopisywał chyba każdemu uczestnikowi, dlatego z werwą chwytaliśmy nasze karbonowe, aluminiowe, tytanowe, stalowe rumaki i ogień....Trasa w stosunku do poprzedniej edycji zmieniła się w niewielkim stopniu. Największa zmiana była zauważalna tuż po zjeździe z wału, gdyż w sprytny sposób omijaliśmy błotną łąkę, która w zeszłym roku dała się wszystkim we znaki. Nie zrezygnowano na szczęście ze odcinków leśnych i nocnego "hitu" jakim był krótki singletrack. Podczas każdego okrążenia wyczekiwałem go z utęsknieniem, gdyż wymagał nieco więcej umiejętności i tym samym zabijał monotonię nabijanych kilometrów. A poza tym była taką wyimaginowaną granicą między częścią "leśną" a wałem i łąkami. Z pewnością wiecie o czym mówię...jestem przekonany, że podczas tylu kółek każdy tworzy sobie w głowie "checkpointy", które pomagają wycisnąć z organizmu dodatkowe zapasy energii, oraz wyznaczają pozostały dystans. Nie każdy ma licznik z podświetleniem...

Unior Mazovia24h_11(fot: Joanna Sk-ka)

Z jednej strony najnudniejszy, a z drugiej najszybszy był jak zwykle odcinek na wale wzdłuż rzeki Narew. Kilka dobrych kilometrów, które wbrew pozorom nie pozwalały usnąć. Raz, że trzeba i można było cisnąć, dwa, że w ciągu dnia wiał w mordewind, trzy, że co jakiś czas na ścieżce pojawiały się człowieki oraz dołki. Jazda na kole mogła okazać się zgubna, co nie zmienia faktu, że kto mógł, to wykorzystywał ten element kolarskiego rzemiosła. Wał kończył się piaszczystym zjazdem, który w "suchej" fazie maratonu przysporzył kilku zawodnikom niemiłych niespodziewajek.

Łąka w porównaniu z rokiem ubiegłym była łatwym szlakiem. Błota było niewiele, co nie oznacza, że każdy z nas frunął na wilgotnym podłożu z zawrotną prędkością. Tu też trzeba było zachować uwagę, szczególnie w nocy. Przekonałem się o tym na własnej skórze, gdy wpadłem przednim kołem w głęboką, błotną koleinę. A po łące był już tylko odpoczynek na bitych gruntówkach Wieliszewa z jedną króciótką zmarszczką szumnie zwaną "podjazdem" oraz parusetmetrowym chodnikiem z kostki Bauma. Krótko mówiąc: blat i ogień. (teraz to mi się łatwo mówi...)

Unior Mazovia24h_10(fot: Joanna Sk-ka)

W każdym razie nasza dzielna trójka równym tempem pokonywała wyżej opisaną trasę. Okrążenie za okrążeniem. Kilometr za kilometrem. Teoretycznie koledzy wyznaczyli mnie jako ten "głos rozsądku", który temperował ich bojowe zapędy, co mogłoby skończyć sie przedwczesnym zgonem. Rzeczywiście poruszałem się ściśle według wskazań pulsometru, tak by jechać w "tlenie" i nie przekroczyć progu mleczanowego. Ale nawet mnie ponosiła ułańska fantazja, której upust dawałem najczęściej na ostatnim fragmencie każdego okrążenia, W ten sposób udało nam się zrobić 13 okrążeń do zmroku. W międzyczasie, gdzieś w około 19tej byliśmy świadkami nawałnicy, która przetoczyła się przez Wieliszew.

Widok białej ściany deszczu i gradu sunących przez wieliszewskie łąki był niesamowity. Traf chciał, że tuż przed ulewą wjechaliśmy na metę i zdążyliśmy schronić się pod namiotem organizatora. Wiatr spod chmury był na tyle silny, że trzeba było trzymać jego konstrukcję przed odfrunięciem. Pomógł Red Bull hojnie rozdawany przez dzielne dziewczęta....Zawodników na trasie dopadł grad i deszcz. Tym, którzy mimo to kontynuowali jazdę należał się szacun. Redaktorzy Team29er mając w pamięci ubiegłoroczną imprezę zgodnie zdecydowali o przymusowym odpoczynku, ciepłej herbacie....

Unior Mazovia24h_14

Wizyta pod namiotem przedłużyła się nieco z powodu konieczności spożycia czegoś ciepłego. W planach mieliśmy inaugurację sezonu grillowego, ale deszcz pokrzyżował nam ten plan. Na szczęście ekipa Cezarego Zamany przygotowała jak zwykle doskonałą porcję makaronu z mięsem i sosem. O dziwo tym razem całość smakowała nieźle. Szkoda tylko, że porcyjka była naprawdę niewielka, dlatego Ojciec Tadeusz zdecydował się na dokładkę w postaci grochówki. Sprytne posunięcie mistrza taktyki - puszczane później bąki dodawały prędkości oraz skutecznie eliminowały konkurencję.

Około 21tej zrobiło się na tyle ciemno, że konieczne okazało zamontowanie oświetlenia. Ten moment zawsze jest dla mnie ekscytujący - oznacza bowiem początek niesamowitych wrażeń związanych z jazdą "po-ciemaku". Człowiek jakoś tak mniej przejmuje się tym, że na kierownicę trafia dodatkowe paręset gram. Liczy się ilość światła. W moim przypadku podstawę oświetlenia stanowiła słynna "bocialarka" oraz dwie tańsze latarki wyposażone w mocne diody CREE. Komplet zmieniał noc w dzień. Tyle, że wymagał bateryjkowej elektrowni. Starałem się nie zapalać wszystkich na raz, co okazało się zgubne w terenie. Taki błąd popełniłem jedynie na pierwszym nocnym okrążeniu. Podczas nocnego kręcenia, zawodnicy mogli liczyć na doping tambylców, którzy w sobotnią noc bawili się w leżących przy trasie ośrodkach wypoczynkowych. Ich żywiołowy doping z czasem przybrał rzadko spotykane formy - przybijane piątki zamieniły się nabijane piąstki. Wystartowali nawet do samego wójta Wieliszewa (szacun Panie Wójcie!), który incognito pojawił się w nocy na trasie. Jest ryzyko, jest zabawa....

Unior Mazovia24h_4

(fot: Zbigniew Kowalski)

Nocna jazda dla jednych jest relaksująca, dla drugich zaś jeszcze bardziej męcząca niż w dzień, ponieważ wymaga wyostrzenia zmysłów i wzroku. My wypadliśmy z obiegu koło północy, gdy po kolejnym kółku zatrzymaliśmy się na odpoczynek i ciepłą herbatę. To właśnie wtedy rozłożyliśmy się wygodnie na leżakach i odpłynęliśmy....Nie dajmy się zwariować. Człowiek musi kiedyś się wyspać - na codzień praca, dzieci i dom. Aż szkoda, że nadworny fotograf Zbyszek nie znalazł się wtedy z aparatem, gdyż widok trzech drzemiących na leżakach facetów był osobliwy. W pewnym momencie Artur poderwał się i zapoczątkował migrację do namiotu. Żaden z nas nie stawiał oporu...

Obudziliśmy się około czwartej nad ranem. Ojciec Tadeusz stwierdził kategorycznie, że ma już dość - jest mu zimno i chce do mamy. Wszystko przez błędy organizacyjne - brak śpiwora i koca. Ja z Arturem czuliśmy się nieźle, na tyle dobrze, że z pewnością chcieliśmy kontynuować jazdę. Byłby przecież wstyd, gdybyśmy powtórzyli scenariusz A.D 2011. Żeby rozweselić atmosferę, rozpaliłem grilla i wrzuciłem kiełbasy - to właśnie jest suplement, o którym marzy każdy kolarz o świcie. Ale w tamtej chwili był to doskonały pomysł...Tadeusz odzyskał wigor. W międzyczasie okazało się, że w nocy odparzyłem sobie dupsko w mokrych gaciach i na domiar złego nie mam już suchych. Porażka! Tysiąc pięćset koszulek spakowanych i tylko jedna para gaci na zmianę podczas takiej imprezy. Oj panie Śmieszek....!

DSC_0220Unior Mazovia24h_3

(fot: Rafał Drewnik i Zbigniew Kowalski)

W życiu twardym trzeba być a nie miętkim, tu właśnie okazało się, że cudowne żele, pałer-dżymy i batony z trawy nie nadają się na odparzenia. A szkoda. Pomogła nieco dziecięca zasypka. A ja ojciec dwóch córek, linomagu nie zabrałem. Dużym zaskoczeniem dla mnie był zupełny brak zakwasów i skurczy w nogach, co utwierdziło mnie w przekonaniu o dobrym rozłożeniu sił dnia poprzedniego, odżywianiu i nawadnianiu. Tym bardziej z ochotą wskoczyłem na rower i mimo bólu pośladków ruszyliśmy w trasę. Jechało się świetnie....noga podawała, organizm działał na zwiększonych obrotach. Gdzieś między 08 AM a 09AM pojawiły się miłe panie z energetyzującym napojem, co dodaje skrzydeł. Dodał. Ale szczęście nie trwało wiecznie, bowiem odezwały się odparzenia na moich czterech literach. Ból był paskudny, szczególnie odczuwalny na nierównościach, gdzie człowiek unosi lekko tyłek znad siodełka. Nie tylko ja cierpiałem, koledzy też cierpieli, choć bardziej z ogólnego zmęczenia niż odparzeń.

Po 19 okrążeniu stwierdziłem, że mam już dość, co było o tyle deprymujące, że organizm domagał się więcej okrążeń. Jeno dupsko powiedziało VETO! Ojciec Tadeusz zakończył rywalizację okrążenie wcześniej, zaś Artur po krótkim odpoczynku stwierdził, że nie przyjechał się tu opalać tylko zeszmacić. Ruszył na swoje ostatnie okrążenie. Zazdrościłem mu determinacji i ducha walki, a sobie tłumaczyłem, że i tak jest dobrze, że przecież mam rodzinę, pracę, że następnego dnia będę musiał siedzieć przed komputerem 8h. Szkoda pupy.

Nasze wyniki, to jednak pikuś w porównaniu do najlepszych solistów. Tu musimy jeszcze ostro ćwiczyć. Unior Mazovia 24h wygrał tym razem nie jego dwukrotny triumfator Marek Stram, lecz Michał Ficek, który w ciągu doby ukończył 47 kółek - razem 568km. Niewiele gorsza okazała się dwójka Litwinów, którzy na koncie zanotowali po 46 okrążeń. Szacun!. Potwierdza się teza, że psychika to potęga, lecz bez "zaplecza", czytaj ekipy wspomagającej takie wyniki byłyby niemożliwe.

Maraton udał się niemal w 100 procentach. Trochę zawiodła redakcyjna logistyka, trochę nie dopisało szczęście. Z drugiej zaś strony plan poprawy wykonaliśmy, co więcej współpracowaliśmy i wspieraliśmy się na trasie jak prawdziwa drużyna. Pogoda też była łaskawa. Nawet organizator był łaskawy w ilości niedociągnięć. Czego można chcieć więcej?...Chyba tylko przekroczenia bariery 300km podczas Mazovii 24h 2013

Unior Mazovia24h_12

(Zdjęcia: Zbigniew Kowalski)