Skarzysko 20106

Cykl Mazovia po raz kolejny zawitał w "góry". Tym razem prawdziwe MTB przeniosło się z mazowieckich pól do Skarżyska. Cezary Zamana najwyraźniej poważnie potraktował uwagi uczestników Mazovii dotyczące zbyt łatwych i oklepanych tras na Mazowszu i stworzył edycję "górską" - konkretnie 3 maratony: Szydłowiec, Skarżysko oraz Kraków, które mają nawet swoją odrębną klasyfikację dla najlepszego górala.

 

Michał Śmieszek

 Pomysł genialny, bo proponowane lokalizacje to tak naprawdę taki "entry level" jeśli chodzi o naprawdę górskie maratony. Trasy nie sąbardzo trudne, nie mają kilometrowych podjazdów i zjazdów najeżonych trudnościami. O ile pogoda jest łaskawa to trasę może przejechać każdy - nawet zakonnica i duży miś taki jak ja. Jeszcze przed maratonem wiele osób miało spore oczekiwania względem trasy w Skarżysku, naturalnie cześć chciała jeszcze cięższego maratonu niż Szydłowiec, reszta między innymi ja miała nadzieję na równie ciekawą ale nie tak wykańczającą trasę, bez przedzierania się po mokrych łąkach i trawie. Na szczęście dobre duchy wysłuchały moich pragnień - w niedzielę nie padało, pogoda zapowiadała się bezdeszczowo w najważniejszej części dnia.Również ostatnie relacje z trasy napawały spokojem - miało być szybko, szutrowo, momentami mokro i technicznie. Jak dla mnie - bomba. Tym razem maratończycy wystartowali ze stadionu w Skarżysku. Niczym wyścig pokoju przez stadionowy tunel ponad 800 osób ruszyło zmierzyć się z przeznaczeniem.

 

Skarzysko 20103

 

Nastrój miałem wyjątkowo bojowy, dlatego w miarę mych możliwości starałem się od razu przebić jak najszybciej do przodu....przynajmniej w swoim sektorze. Niestety mój organizm nie lubi cięższych fragmentów już na starcie i szybko się zagotowałem. Drugi oddech był dopiero przede mną. Na szczęście organizator zaserwował niespodziankę - za szczytem czekał na nas wjazd na jeszcze nie używaną asfaltową drogę po której rozwinąłem prędkość nadświetlną 67km/h - niestety zjazd do jedyny moment kiedy zbędny balast tłuszczu się przydaje. Chwilę później tłum rowerzystów wpadł w obszar leśny Suchedniowsko–Oblęgorskiego Parku Krajobrazowego, gdzie zaserwowano nam na dzień dobry prawie 6 kilometrowy odcinek prostej – po bardzo równych szutrach dróg przeciwpożarowych. Pozornie odcinek wydawał się być wytchnieniem i delikatnym odpoczynkiem jednak jego górski charakter mimo wszystko mógł szybko dać się we znaki co słabszym ale ambitnym zawodnikom chcącym „podgonić” kilometry i wyprzedzić kolejnych kilku kolegów. Ten fragment trasy wspominam dobrze - złapałem drugi oddech i zacząłem nadrabiać zaległości. Jazda "wielkim kołem" po takich szutrach to czysta frajda. Jak to zwykle bywa, miłe się trwa zbyt krótko - szutrówki kończą się w lesie, gdzie wita nas 2 km trudny technicznie odcinek. Są nieliczne miejsca gdzie nawet najlepsi musieli zapewne zsiąść z roweru - "ginące grzbiety kolein, być może nieco za głębokie błoto" - jak to opisał organizator. Z prawdą nie minął się bardzo, choć nie było tak strasznie - przynajmniej dla dużego koła. Wyprzedzanie sznura małych kiszek próbujących przebić się przez naprawdę błotne koleiny wyraźnie podnosi na duchu i daje "kopa". Kolejny etap maratonu to średnio trudne odcinki początkowo biegnące między polami i obszarami leśnymi. Spotka nas na tym odcinku trochę krzaków i nieliczne korzenie, oraz nieregularne koleiny z zapadliny porośnięte trawą. Czysta frajdziocha!

 

Skarzysko 20106

 

Kolejne kilometry to mix pofałdowanych szutrówek i piachu oraz odcinek bruku, gdzie full oraz 29er rulez! Wzniesienia towarzyszące prostym nie dadzą nam zapomnieć o górskim charakterze maratonu. Bruk, szuter, bruk, szuter...i nagle....znowu las, gdzie org zafundował nam jeden z fajniejszych (jak nie najfajniejszy) fragment maratonu - spory strumień z porządnym mostkiem, wąwozy. Był to stosunkowo trudny technicznie odcinek, który tych mniej „technicznych” zawodników zmusił do zejścia z roweru, w szczególności na podjazdach we wspomnianych wąwozach. Ten uroczy fragment zrekompensowałby wszelkie trudy poświęcone na jego pokonanie, gdyby nie dwa zdarzenia: na ok 38-40 kilometrze tłum tuż po technicznym zjeździe tłum kolarzy reperowa dętki, Było to równie niecodzienne co komiczne zjawisko. Przeleciałem obok nich z uśmiechem na twarzy, który szybko zamienił się w grymas złości i niedowierzania, gdy moje tylne koło nagle zaczęło robić sie coraz miększe i miększe. Houston, mamy problem! Jakaś poczciwa kobieca dusza krzyknęła "Jedzie Pan na kapciu!" a ja zdołałem wydusić "wiem, wiem". Chciałem zdusić jeszcze jeden podjazd przed całkowitym opróżnieniem wiatru z tylniego koła. Niestety w połowie poczułem, że z testowego Superiora schodzi opona. Nie było rady....Dopełnieniem czary goryczy był szwagier, który pojawił się i pomachał mi na pożegnanie. A miałem nadzieję, że tym razem będę przed nim na mecie....
"Zachować spokój, zachować spokój.."Wymiana dętki trwała wyjątkowo krótko i dosłownie po kilku minutach goniłem tych, którzy zdążyli mnie w międzyczasie wyprzedzić. Sportowa złość!  Po tym "lekko technicznym" fragmencie ponownie wskoczyliśmy na sześcio  kilometrową górzystą szutrówkę, która w pewnym momencie zamieniła się w asfalt.. Tradycyjnie niezwykle miłym i odprężającym doznaniem było odnotowanie na zjazdach bez dokręcania szybkości rzędu 45-50 km/h (ach znowu ta waga...)
Na tym fragmencie udało mi się odsapnąć przed kolejnym chyba najcięższym odcinkiem, którego pierwsza kilkusetmetrowa część to podjazd (podejście) leśną górską drogą z wyschniętym dnem byłego strumienia pokrytym piaskiem i przerywanym nie wyschniętymi krótkimi fragmentami, które można było pojedynczo objechać przenieść rower lub tak ja przelecieć jak czołg RUDY. To tu spotkaliśmy także wypłukany na głębokość ok. 1 m fragment drogi niczym na beskidzkiej trasie MTB Trophy. Tu również udało mi się pokonać na siodełku dwa wyjątkowo sztywne tzw. "siodła". Nie przytoczę tylko głośnego okrzyku wieńczącego każdą ze "ścianek". Aż ludzie bili brawo! Za to kolejne kilometry, to szybki szutrowy zjazd (trzymać się środka i uważać na piasek lub drobne kamienie wzdłuż kolein), który wynagrodził opisane wcześniej trudy. Na końcu zjazdu tradycyjnie wpadamy na.....szeroką szutrówkę. Pod koniec maratonu zawodnicy ponownie mieli okazję, dzięki niezwykłej uprzejmości budowniczych obwodnicy drogi krajowej nr E7, przejechać ok. 1,5km odcinek jeszcze nie używanej drogi asfaltowej zakończony starą betonową trylinką, pnącą się w kierunku kopalni odkrywkowej. Przed samą kopalnią odbiliśmy w las i przyjemnym ale technicznym 2,5 kilometrowym szlakiem powróciliśmy między ludzi i domy.Niedługo później wietrząc koniec wyścigu przyspieszyłem i moim oczom ukazały się zarysy stadionu. Paręset metrów przed bramą zobaczyłem plecy szwagra, który najwyraźniej miał poważne problemy sprzętowe. Okazało się po chwili, że po raz drugi skończył mu się łańcuch. Udało mu sie go zakuć ale do mety mógł już się tylko toczyć. Tym samym udało mi się szwagra objechać, jednak zero w tym satysfakcji. Na Stadion wpadłem efektownie, próbując dogonić jadącego przede mną zawodnika. Stanąłem w "korby" i w trupa.....Niestety odległość okazała się zbyt duża żeby dojść przeciwnika, tym bardziej, że ten najwyraźniej dostrzegł mój atak. Takim to efektownym finiszem zakończyłem maraton w Skarżysku. Następnie zaczęło mżyć i mocno padać, dokładnie według prognozy pogody. Wyjątkowo zostałem jeszcze na rozdanie nagród, które zostało przeniesione ze sceny głównej pod namiot firmy cateringowej. Ozdobą oraz gościem specjalnym był tym razem sam Marek "Diablo" Galiński, który naturalnie wygrał w swojej kategorii. Pan Marek dwoił się i troił, rozdawał autografy, robił zdjęcia, ściskał dłonie zaproszonym dygnitarzom oraz wręczał nagrody zwycięzcom poszczególnych kategorii. Jednak tego dnia największe uznanie i brawa zdobył zawodnik, który przejechał 2/3 trasy giga...bez sztycy i siodełka. Za ten niemal heroiczny wyczyn dostał nagrodę specjalną od Cezarego Zamany.

 

Skarzysko 20101
Podsumowując, maraton w Skarżysku był dla mnie jedną z przyjemniejszych i ciekawszych edycji Mazovii 2010. Niezbyt trudna, ale jednocześnie ciekawa i szybka trasa nie tylko w mojej opinii zebrała zasłużone bardzo dobre oceny. Była bardzo dobrze oznakowana i przygotowana. W małych mieścinach dopisali kibice. Jak zwykle musi tez byc i łyżeczka dziegciu - tradycyjnie najniższe noty zdobyło Wyżywienie, szczególnie to na mecie. Nie chcę się jednak rozpisywać w tej kwestii, gdyż na maraton przyjechałem się ścigać a nie najeść. Jeśli tylko Skarżysko nie wypadnie w przyszłym sezonie, pojawię się tu z największa przyjemnością - Was, drodzy czytelnicy równie gorąco zapraszam.