Oczywiście nie chodzi tu o Królewnę Śnieżkę (to nie ten portal … ;) czy też antyczne wspomnienia z dzieciństwa i zabawy na śniegu. Chodzi oczywiście o Uphill Race Śnieżka 2019. Jak było, opowieść snuję poniżej …
Artur Drzymkowski
Słowo wstępne
W tej imprezie brali udział niemal wszyscy członkowie naszej redakcji. Mnie ona nigdy jakoś nie podniecała. Dlaczegóż? Po pierwsze primo: dla 2-3 godzinnej imprezy trzeba przejechać kilkaset kilometrów samochodem, zapłacić za nocleg – opłacalność na niskim poziomie. Po drugie primo: internetowe zapisy trwające kilkadziesiąt sekund – trzeba mieść sporo szczęścia żeby się załapać. A swój roczny limit szczęśliwych trafów, wykorzystuję zwykle w pierwszej dekadzie stycznia ;)
Ale w tym roku skład się wykruszył (kontuzje, przeprowadzki etc.) i redaktor Bartek (Bidas) mnie przymusił ;) Podjął się organizacji, wsparł przy zapisach, a wszystko po to by wjechać na Śnieżkę po raz CZWARTY! Wszystkie trzy poprzednie starty "na tłusto" mamy elegancko udokumentowane tutaj:
28 Uphill Race Śnieżka 2018 – czyli moja gruba przygoda w Karkonoszach |
Przygotowania
Ten akapit powinien być zatytułowany „Trening”, ale było by to nadużycie. Starałem się w tym roku robić więcej kilometrów niż zwykle. Po lipcowym urlopie, pomyślałem że czas rozpocząć przygotowania właściwe. Ale potem trafił się krótki urlop na początku sierpnia. Po powrocie – zaczynam treningi na Agrykoli z mocnym przekonaniem, że na ostatni weekend sierpnia, jeszcze coś ugram, że jeszcze poratuję formę. Ale w tym momencie Bartek uświadamia mi że do wyścigu zostały dwa tygodnie … Ostatecznie udaje mi się zrobić jeden trening, podczas którego zrobiłem prawie takie przewyższenie z jakim się będę mierzył w Karpaczu.
Czy jak stałem z formą kolarską – wiecie. Sprzętowo przygotowany byłem adekwatnie. Od kilku sezonów jakoś mi nie po drodze ze startami w maratonach, więc wspinać się będę na ścieżkowym hardtailu zbudowanym na ramie Octane One Prone 29, czyli rowerze wymyślonym do zabawy na zjazdach. Sytuacje ratują troszeczkę: lekkie koła, amortyzator od XC i dłuższy mostek. Na dzień przed wyjazdem, natchniony w jakiś cudowny sposób, wymieniam klocki w hamulcach na metaliki. I to było najlepsza rzecz jakiej dokonałem w tym całym „okresie przygotowawczym” ;)
Przeddzień
Jedziemy autem do Karpacza. Jak zwykle pytlujemy o rowerach głównie, lecz nie tylko chyba. Za Wrocławiem droga zaczyna falować, podziwiamy widoki. To znaczy ja podziwiam, bo pasażeruję. I nagle, gdy wjeżdżamy na kolejne wzniesienie, ukazuje się naszym oczom Ona - znaczy Śnieżka. Położony na niej budynek obserwatorium jest: „O taki mały!” – jak to pokazywał Stanisław Anioł obrazując powagę placówki w Hondurasie, do której miał trafić notable – Jan Winnicki. Z naszej perspektywy widok ten przekłada się na stwierdzenie – daleko i wysoko dość. Na moim monolitycznie doskonałym samopoczuciu przedstartowym, pojawiła się głęboka rysa.
Scena druga. Po kolacji, w pensjonacie, tuż przed zaśnięciem, Bartek rzuca niewinne pytanie: „Artur, a jakie masz przełożenia w tym swoim rowerze?” Słysząc odpowiedź, nawet nie próbuje ukryć współczucia. Ale próbuje mnie uspokoić anegdotką o naszym wspólnym koledze, który w zeszłym roku, mając odrobinę bardziej miękkie przełożenia, podchodził tylko w jednym miejscu na trasie.W nocy budzi mnie koszmar. Siedzę na kamieniu przy szlaku i nie mam już siły prowadzić roweru pod górę. Boszzz żeby mi nikt takiego zdjęcia nie zrobił, albo żebym go chociaż w sieci nie znalazł ... ;)
Start i po-starcie
Przed startem rozgrzewamy się zgodnie z odwiecznym obowiązkiem startowym. Ja nabywam ratunkowe żele, biorę kofeinowego kopa i stajemy w strefie startowej.
Owszem - zdjęcie zdradza stres przedstartowy
Sam start rusza punktualnie i spokojnie. To znaczy spokojnie w naszej okolicy czwartej ćwiartki stawki. Czub wyścigu ruszył tak mocno, że donice z kwiatami, z płotków knajpianych ogródków urywało ;) Początek trasy prowadzi zamkniętymi ulicami Karpacza, więc jest szeroko i bezpiecznie. Mamy sporo kibiców, zarówno intencjonalnych dopingujących konkretnych zawodników jak i przypadkowych turystów ruszających pieszo w góry. Ja osobiście, zgodnie z zaleceniami Bartka, zaczynam swoim tempem. Przełożeń na razie mam aż nadto. W końcu asfalt się kończy, trasa skręca na kamienie i to dość ostro w górę. Moje przełożenia się kończą, pulsometr wszystkimi ledami sygnalizuje osiąganie HR Max. Czyli Uphill Śnieżka się zaczyna ...
Na jednym z odcinków o łagodniejszym nachyleniu, ucinam sobie pogawędkę z naszym Czytelnikiem, który jechał na rowerze zbudowanym na przepięknej, klasycznej stalówce Ninera. Na podjeździe przed Domem Śląskim, Kolega mi ucieka, powiększając dodatkowo przewagę na zjeździe. Po krótkim odpoczynku na zjeździe, za schroniskiem zaczyna się finalny akt. Cały czas pilnuję tętna, żeby nie przerumakować. Piękne widoki pomagają oderwać wzrok od przedniego koła. Jest ciepło, właściwie bezwietrznie, idealne warunki do wypoczynku na zewnątrz jak by podpowiadał cyfrowo inteligentny asystent smartfonowy. Dodatkowo w tej wymarzonej scenerii załapuję się zdjęcia – może być lepiej? Może być! Za zakrętem dochodzę Kolegę na stalowym Ninerze …
Widoki na trasie wręcz hamowały ;)
Jest już coraz bliżej szczytu i coraz więcej kibiców, którzy wdrapali się by dopingować swoich zawodników. Jednakowoż nie szczędzą słów zachęty czy też otuchy, wszystkim pozostałym i w tej liczbie niże podpisanemu. Zaczynają się też pojawiać zawodnicy zjeżdżający już ze szczytu.
W końcu docieram do ostatniego odcinka, który na Stravie ochrzczony jest wymownym tytułem „Śnieżka finisz”. Poczucie że to za chwilę koniec, potwierdzone zapewnieniami kibiców, prowokuje do heroicznego ataku szczytowego. W moim wykonaniu, prowadzi to do mroczków przed oczami, panicznego niemal dyszenia i wskazania pulsu na poziomie 107% HR Max.
Cytuję Bartka, gdy zobaczył to zdjęcie: "Faktycznie na szczycie nie wyglądałeś zbyt dobrze ;)"
Na szczycie mam kilka minut żeby dojść do siebie, wiec jak dociera Bartek to już w kwitnącej formie mogę pozować do zdjęcia obowiązkowego ;)
Na szczucie jest przyjemnie, właściwie nie wieje, ale jeść się chce, więc zjeżdżamy na dół. Na zjeździe dopingujemy zawodników, którzy zmierzają po „swoją Śnieżkę”. Pod schroniskiem trwa wielka sjesta w oczekiwaniu na wspólny zjazd do Karpacza. Sam zjazd muszę przerywać na chłodzenie wodą tarcz. Gdybym zostawił w hamulcach stare klocki, to pewnie na asfalcie w Karpaczu, żeby się zatrzymać, musiał bym rzucać kotwicę ;)
Ten nasz wspólny zjazd wyglądał chwilami jak parada ;)
Dekoracje zwycięzców musimy sobie odpuścić, ponieważ jesteśmy umówieni na izotonika z Maćkiem. Bo Maciek właśnie przejeżdża kilka kilometrów w dół od Karpacza, biorąc udział w Maratonie Rowerowym Dookoła Polski Góry. Docieramy w umówione miejsce i zaczynają nas mijać kolejni zawodnicy-maratończycy. W tym punkcie dnia dzisiejszego to My kibicujemy. Po dłuższej chwili okazuje się że, prawdopodobnie o minutę lub dwie się spóźniliśmy i nasz teamowy Kolega pojechał pić gdzieś dalej. Po telefonicznej konsultacji z Ryszardem, który zasadził się na trasie MRDP za Kowarami, podejmujemy kolejną próbę. Wracamy do pensjonatu, wykonujemy wzorcowy „wymarsz ewakuacyjny” i tym razem gonimy Ultrasa autem. I oczywiście znowu nie zdążamy. Ty razem, mamy chociaż relację „na gorąco” Ryszarda i okazję by po raz drugi pozdrawiać mijających Nas zawodników. Zupełnie nic na temat tych niedoszłych (i zaistniałego zresztą też) spotkań nie przeczytacie w relacji Macieja, która znajduje się tutaj.
Puenta
Tak jak sugerował by tytuł, to TAK, chcę wystartować w tym wyścigu jeszcze raz, w przyszłym roku. Oczywiście lepiej przygotowany fizycznie (ha-ha, hi-hi) i sprzętowo (w pełni usprawiedliwiony zakup nowego roweru ;). Przygotowanie mentalne zdobyte w tym roku, powinno przetrwać. Organizacyjnie impreza wzorcowa, na poziomie do jakiego mnie przyzwyczaił Grabek Promotion.
Na koniec jeszcze chciałbym wspomnieć o moich, bardzo pozytywnych odczuciach związanych z relacjami na trasie. W skrócie to uprzejmość i poszanowanie obecności na jednej trasie, tak zróżnicowanych w prędkości poruszania grup turystów, czyli rowerzystów i pieszych. Zaprawdę budujące i krzepiące wręcz.
W przyszłym roku opisana powyżej impreza, odbędzie się po raz 30. Imponujące i piękne zarazem. Więc jakby Ktoś z Was się zastanawiał i wahał jednocześnie (Czy startować? Czy dam radę?), to zapraszam "na priva" gdzie udzielę skutecznej motywacji :)