“Where the Trail Ends...” to film o najlepszych freeride’owych rowerzystach górskich na świecie poszukujących po całej kuli ziemskiej dziewiczych terenów do jazdy. Ostatecznie, to oni kształtują przyszłość prawdziwego freeride’u. Ale o filmie będzie tylko trochę...
Dorota Rajska
Ne tylko 29erami człowiek żyje - i bardzo dobrze, bo inaczej życie byłoby nudne. Właśnie obejrzałam fajny film. “Where the Trail Ends”. To nowy, pełnometrażowy film o freeride’dzie. Kilku amerykańskich (no bo jakich) dzieciaków, których domowym placem zabaw jest Utah, na potrzeby filmu wybiera się w najdalsze zakątki świata i zjeżdża tam, gdzie ścieżek już nie ma. Chłopaki oczywiście robią niesamowite rzeczy, zdjęcia i montaż są równie świetne. Elementy kulturowo - pararowerowe wywołują tęskonotę za podróżą w nieznane.
A na mnie to działa.
Film zawiera typową hollywoodzką metafizykę. Gadkę o tym jak ważne jest przekraczanie własnych granic, poznawanie tego co nieznane i pokonywanie strachu. Na szczęście to tylko dodatek do zapierających dech w piersiach zjazdów, niemożliwych tricków i koszmarnych upadków. Ale ten film to przede wszystkim historia. Właśnie o tym, jak to, żeby zjechać jeszcze szybciej i skoczyć jeszcze wyżej - trzeba pokonać strach i przekroczyć granice stworzone przez własną wyobraźnię.
Równie trafnie pokazuje morderczą pracę, bez której tego wszystkiego po prostu by nie było.
Ja się łatwo wczuwam i tym razem było tak samo. Kiedy chłopaki upadali wstrzymywałam oddech i stękałam z bólu, a kiedy im się udawało uśmiechałam się do siebie i cieszyłam w duchu. Myślałam o tym, co ja, pracująca w biurze mama po trzydziestce mogę zrobić, żeby choć zbliżyć się do tego, co właśnie oglądam. Zaraz potem myślałam, po co miałabym w ogóle tego chcieć? Chwilę później przypomniałam sobie mój ostatni “straszny” zjazd, który wymagał ode mnie całej mojej odwagi i po którym skakałam z radości jak dzieciak na widok lizaka.
A potem pomyślałam sobie, jak to fajnie jest jeździć na rowerze i też się tak cieszyć.
Trzeba jeszcze sporo popracować, ale nie po to, żeby jeździć jak amerykańskie gwiazdy, tylko po to, żeby przekroczyć własne granice i pokonać strach. To frazes, ale tak jest. Dlatego, polecam wyjść na rower, wziąć ze sobą kogoś, kto potrafi więcej niż Wy i próbować jeździć tak jak on(a) i być dumnym, że się jest sobą.
A film obejrzeć w wolnej chwili.