Firma, o ktorej chyba każdy maniak drogich zabawek słyszał, swoje rodzinne tradycje datuje na rok 1986, kiedy to nie mniej znany Litespeed rozwijał się dążąc do doskonałości. Trzy lata później marka została odsprzedana, a familijne grono wzbogacone o doświadczenie zdobyte z najlepszymi projektantami postanowiło stworzyć coś nowego, własnego. Tak powstał Lynskey.
Mateusz Nabiałczyk
Rzeczą wręcz oczywistą jest, że manufaktura powołana do życia, by zaspokoić rowerowe pragnienia najwybredniejszych koneserów, dłubie głównie w wysokogatunkowym tytanie. Co mają w ofercie? Powiem tak – każdy powinien znaleźć coś dla siebie, jeśli jednak będzie inaczej, to nic strasznego. Linskey zrobi wszystko, co nie wykracza ponad ludzkie możliwości. Wracając do bazowych modeli, znalazło się i coś dla zwolenników wielkiego koła.
Lynskey Pro29 występuje w 2 wariantach – SL pod klasyczne amortyzatory o skoku 100mm i Lefty…jak sama nazwa mówi, pod jednolagowego twora Cannondale’a. Co wyróżnia ten hi-endowy produkt na tle coraz liczniejszej, tytanowej konkurencji? Perfekcja i dbałość o detale. Trzeba przyznać, że niewiele jest firm, które doszły do takiej doskonałości w swoim rzemiośle. Na każdym kroku widzimy tego namacalne dowody w postaci gładkich spawów, czy też ciekawych wzorów wyciętych np. w okolicach mufy i haków. Nie sposób też, aby naszej uwadze umknęły skręcone rury przedniego trójkąta, w których krawędzie idealnie wkomponowano napisy. Główka, a raczej zdobiące je logo to element, który mnie najbardziej się podoba – od razu widać, że mamy do czynienia z czymś nietuzinkowym. Standardowo rama występuje w surowej szacie, co niewątpliwie dodaje jej uroku. Jednakże istnieje możliwość customowego malowania, czego próbkę widać poniżej. Komentarze są chyba zbędne…
No dobra, oczka nacieszone, ale przecież to nie eksponat, na tym się jeździ. Przejdźmy zatem do bardziej praktycznych zagadnień. Jaki jest tytan, każdy wie – zmęczenie się go nie ima, sztywność wzorcowa, a do tego komfort wynikający z tłumienia drobnych drgań. Jak wykorzystał to człowiek? W poprawionej wersji na rok 2011 zwiększono średnicę dolnej rury w celu poprawy i tak wysokiej sztywności okolic korby. Kuracja poszerzająca nie ominęła również główki, która współpracuje ze stożkowymi sterówkami. Kosmetyce poddano również tylni trójkąt, który jest niezwykle mocną stroną konstrukcji. Nie dość, że bez trudu mieści Maxxisa Ardenta 29x2.4, to jeszcze wsadzono system regulacji długości ogona, który też pozwala na budowę Single Speeda. Dodatkowo całość wzmocniono poprzeczką po stronie zacisku hamulca tarczowego. Wygody nigdy za wiele, dlatego też średnica sztycy to zaledwie 27,2mm – osobiście nie jestem zwolennikiem jazdy na sprężynce od długopisu, ale lżejsi zawodnicy z pewnością cenią sobie takie rozwiązanie.
Geometria? Całkiem przyzwoita, ktoś mógłby polemizować z niezwykle ‘ruchomym’ kątem główki, ale suport na wysokości niemal 320mm to lekkie przegięcie, przecież to nie full. Przyznam, że nie było mi dane śmigać z tak wysoko zawieszoną korbą, ale w terenie raczej nie spodziewałbym się powodów do zachwytu.
A co z cenami? Te zaczynają się już od niespełna 2 500$ za golutki frameset, najbardziej efektowna, szczotkowana opcja to wydatek kolejnych 300$, natomiast jeśli na kimś takie sumy nie robią wrażenia, bądź ważniejsza jest dla niego pełna customizacja roweru, musi uszczuplić swój portfel o blisko 3 500$. W kontekście dożywotnej gwarancji, profesjonalnej obsługi i finalnie sprzętu idealnego i jedynego w swoim rodzaju chyba nie trzeba być szaleńcem, by pokusić się o jedną sztukę…wystarczy np. dorwać zasobnego Mikołaja :-)