W sezonie 2014 dzieliliśmy się już z Wami naszymi doświadczeniami z oponami Vee Rubber. Zarówno odczucia Michała, który testował model Trail Taker, jak i moje po przejechaniu kilku ładnych kilometrów na "16" VRB 336, były jak najbardziej pozytywne. Nasze tyłki chciały jednak więcej. O naszych testach kolejnego modelu tajskiego producenta kilka słów poniżej.
Piotr Wrotek
Tym razem pod strzechy trafił zwijany Flying V. Podobnie jak w innych produktach Vee Rubber linii Premium zastosowano karkas 120TPI oraz technologię Dual Compound, czyli w skrócie: miękko po bokach i twardo po środku. Kewlarowa stopka powinna pomóc zredukować wagę opony oraz liczbę niecenzuralnych słów przy osadzaniu i układaniu jej na obręczy. Kompatybilność z systemami bezdętkowymi ucieszy fanów lateksu i latte.
Deklarowana przez producenta waga to 650 g (dopuszczalny błąd 30 g). Nasza waga kuchenna, o którą dopytywali się inżynierowie NASA (taka skubana precyzyjna) wskazała ponad 700 g. To całkiem sporo.
Oponę założyłem na przód. Obręcz, która została obuta w tajską piękność to pancerny Mavic xm719. Guma pięknie dopasowała się do obręczy i przy użyciu mleczka Trezado uszczelniła się bez najmniejszych problemów. Przy tak wąskiej obręczy balon wygląda na szeroki, mięsisty i gotowy do boju. Jeżeli chodzi o odczucia czysto estetyczne to koło ubrane w Flying V wygląda naprawdę przyjemnie. Zmierzona szerokość balona to 56 mm.
Sam bieżnik to bardzo niskie i gęsto rozmieszczone klocki po środku i wysokie po bokach. Środek powinien zapewnić niskie opory toczenia, zadaniem boków zaś jest ułatwienie utrzymania odpowiedniej trakcji. Producent rekomenduje stosowanie testowanej opony na twardych i średnio twardych szlakach. Patrząc na sam bieżnik, zgadzam się z tą rekomendacją w stu procentach.
Oponę ujeżdżałem ponad miesiąc. Zaliczyliśmy razem Mazovia MTB 24h, jeden maraton cyklu Poland Bike oraz niezliczone kilometry treningowe i rekreacyjne. Pomimo deszczowego sierpnia, udawało się jeździć głównie w bardzo przyjaznych i suchych warunkach. Nasze, piękne, polskie błoto jednak również było grane.
Twarde, ubite i suche szlaki to jest to, co ta guma kocha najbardziej. W takich warunkach obnaża swoje wdzięki i ujmuje nimi kręcącego korbami. Największą zaletą są bardzo niskie opory toczenia. Nie ma też najmniejszego problemu z utrzymaniem toru jazdy i pozwala na głębsze przechylenie się w zakręcie, utrzymując rower na szlaku. Duża objętość balona powoduje, że korzenie i kamienie pokonuje się bardzo komfortowo. Opona idealna na wycieczki przyrodnicze, gdyż toczy się bardzo cicho i na pewno nie spłoszy sarny, lisa czy też małego żuczka.
Co do pokonywania zakrętów to u mnie, po założeniu Flying V ciężej było zainicjować zakręt. Kierownica stawiała lekki opór przy początkowej fazie. Po przełamaniu tego oporu przód sam chciał zacieśnić pokonywany łuk. Z pewnością odpowiedzialne za takie odczucie są boczne klocki tworzące wysokie rampy.
Zupełnie inaczej jest, gdy zaczyna się robić błotniście. Tutaj opony trzymają wyraźnie gorzej. Jeżeli błoto jest konkretne, to zdecydowanie polecam zejść z roweru i przebiec z sprzętem na ramieniu. Będzie szybciej i bezpieczniej (z auropsji). Niższe błoto, takie, którego mnóstwo jest jesienią w naszych lasach powoduje, że przejechać się da, ale wymaga to sporej gimnastyki. Niskie klocki po środku i źle oczyszczające się boki powodują, że rower pływa i jedzie zupełnie nie tam, gdzie chcemy. Dla porównania Racing Ralph od Schwalbe, który znany jest z tego, że pieknie tańczy na błocie, radzi sobie znacznie lepiej od Flying-V. Wydaje mi się, że niewiele tu pomoże nieskazitelna technika i kosmiczne wyczucie. Jest błoto, są problemy.
Kilka słów tej gumie poświęciłem w relacji z Poland Bike Piaseczno. Moja jazda w tej imprezie najlepiej ilustruje do czego obiekt testów jest predysponowany. Tam gdzie było sucho udawało mi się wyprzedzać i ciągnąć mocno do przodu. Gdy tylko zaczynało się błoto Flying V przeistaczał się w Falling V. Dwie gleby spowodowały, że chwilę wcześniej wyprzedzeni objeżdżali podczas gdy ja taplałem się w błocku jak świnka.
W krótkim podsumowaniu nie mogę napisać nic innego jak to, że generalnie jestem z opony zadowolony (przy założeniu, że "po alkoholu i w błocie nie jeżdżę). Wszystkie bluzgi i pomyje, które wylałem na azjatyckiego kapcia podczas kąpieli błotnych należy traktować bardziej jako ciekawostkę, gdyż nikt nie powinien oczekiwać od tego typu bieżnika cudów w takich warunkach. Miejsca na poprawę upatrywałbym bardziej w ciut mniejszej masie. Jednakże biorąc pod uwagę takie czynniki jak bezproblemowe uszczelnienie mleczkiem, bardzo małe opory na twardym podłożu i bardzo niską cenę, to Flying V jawi się jako bardzo atrakcyjny produkt. Ponadto, przez ponad miesiąc jeżdżenia i zrobieniu kilkuset kilometrów nie widać oznak zużycia.