Gdy pierwszy raz zobaczyłem tę oponę, pomyślałem mniej więcej tak: trochę za wąska, bieżnik niski i niesamowicie gęsty, więc trzymać będzie tylko na wprost jadąc po ubitej ziemi. Typowa ścigancka opona...jak dla mnie aż za bardzo, a w świetle tego waga przyzwoita, ale nie rewelacyjna. Przyznam, że w trakcie poległy niemal wszystkie poszlaki
Mateusz Nabiałczyk
Przyszła paczka, a w niej ładnie zapakowany Ritchey z wystającym przez wycięte w kartoniku oczko bieżnik. Rzeczywiście z nóg nie zwala. Może nie jest to Furious Fred, albo Vulpine, ale nawet przy Ralfie wygląda średnio. Przecież to nie zjazdowy laciek, a tajemnica sukcesu i tajna broń...nie pamiętam już kogo, ale wiem, że w fazie testów ktoś z czołówki XC męczył Shielda i rzekomo dawał znaczną przewagę nad konkurencją...zobaczymy, czy i ja uświadczę łaski.
Macanie ścianek bocznych nie skutkuje grymasem, gumy wystarczająco, szczególnie, że chyba żaden konkurent do 600g nie oferuje więcej mięcha. Szczególnie tyczy się to najważniejszego miejsca, czyli grzbietu. Tu sztandarowy Ralph wymięka i to nawet w lepszej pod tym względem, starszej wersji. Wrzucam towar na wagę. Obiecanki mówią o wartości 554g, mnie się objawia mniej...uświadczam łaski po raz 1. Grzeczny byłem, to mi się należy, a co!
Czas zakładania na obręcz. Jako, że producent oficjalnie deklaruje kompatybilność z mlecznymi rozwiązaniami, to opona nawet nie widzi dętki. Zestaw uszczelnia się z miejsca najtańszą pompką stancjonarną, nawet nie muszę spieszyć się z pompowaniem. Pięknie.
Już w trakcie testu, jadąc na maraton z założonym WCSem kolega podał mi poczytnego BB, w którym to dwuzdaniowy test owej opony został okraszony zdjęciem ze zmierzonym wymiarem balona 48mm. Mnie wyszło wyraźnie więcej. Czyżby Crest dodawał aż tyle? Nie sądzę. Ja zmierzyłem dobrze...może coś jest na rzeczy z tą łaską/interwencją siły boskiej?
No dobra, ale od początku, bo pierwszego dnia testu z miejsca nie ruszyłem przecież na górskie rajdy. Wcześniej na tyle oczywiście leżał najbardziej, jak dotychczas, odpowiadający mi Schwalbe RaRa, do którego tak często się odnoszę. Komfort jazdy okazuje się dużo niższy. Obniżam ciśnienie do granic rozsądku, ale niewiele się zmienia. Niestety, ale 52mm vs 57mm to nokaut już przed walką. Dla wycieniowanego pędziwiatra owa dolegliwość zapewne ma mniejszy wymiar, ale przy moich blisko 85kg i braku szans na podium po prostu trochę szkoda dupy i kręgosłupa...chyba się starzeję.
Trakcyjnie opona jest w stanie chyba zaskoczyć każdego. Uwierzycie, że na sucho subiektywnie trzyma dużo lepiej, niż stawiany na piedestale RaRa? Mało tego, w duecie z Rocket Ronem na przedzie notorycznie przód uciekał wcześniej, niż tył. Jak porównamy bieżniki, to wydaje się to wręcz niedorzeczne, a jednak. To właśnie w zakrętach objawia się wg mnie największa zaleta Ritcheya, a mianowicie stałe trzymanie bez względu na pochylenie. Co więcej, producent jest tego w pełni świadom i chwali się wektorowo ułożonymi krawędziami klocków. Nie będę dorabiał mistycznej teorii, załączę lepiej obrazek w celu analizy własnej i dodam tylko, że ręczę głową, iż to działa w 100%.
Jak sobie radziła opona w górach? Gdy robiło się mokro, to...było adekwatnie do wyglądu, czyli słabawo, ale i tak myślę, że powyżej oczekiwań. Na szczęście ścigałem się w suchych warunkach, więc ze stresu nie wyłysiałem. Guma zawsze spisywała się znakomicie, oszczędzając przy tym waty cennej energii. No właśnie – opory toczenia. Już w teście Authora Tractiona 29 zwróciłem uwagę na uboższą wersję Shielda, która umożliwiła mi na relatywnie tanim rowerze uzyskać wysoką średnią na szosie. Teraz miałem do dyspozycji tylko 1 sztukę wsadzoną jako napędówkę. Odczucia jak najbardziej pozytywne, z pewnością czołówka w klasie racingowych opon. A tak na liczbach? Gdy wybrałem się na dłuższego tripa z 3 kumplami pt. „asfaltem do Brennej, mocno” jadąc po zmianach dystans 120km pokonaliśmy z średnią niemal 36km/h...dla mnie kosmos...swoją drogą ciekawe, ile wykręciłaby jadaca obok czwórka czołowych zawodników giga.
Znaczy się samojeżdżąca, idealna, trzymająca zawsze w suchym opona wymagająca jedynie nieco twardszej dupy i karbonowych kości? Aż tak dobrze nie ma, choć nie wiadomo, czy to, co zaraz napiszę nie jest czasem dziełem przypadku. Rozchodzi się o przebijalność. Zaczęło się na maratonie. W górach na zjeździe mocniej dokręciłem i po chwili jechałem na kapciu. Myślę przypadek. Turystyczny wyjazd w góry, bez ciśnienia na prędkość. Na chwilę puściłem hamulce, lekko odbiłem się od zastabilizowanego kamulca i psssst. Na tyle duża dziura, że dopiero przyłożenie palca i wytrząsanie zakończyło się sukcesem i to mimo najlepszego w mojej ocenie mleka Geax TNT Evo. Kolejna akcja...Gliwice, gładka szutrówka i nagle pssst. Muszę się zatrzymać i przyłożyć magiczny paluczek. Miałem pecha, okej, ale zaryzykuję tezę, że nazwa Shield niezbyt pasuje do zaangażowania tej opony w uszczelnianie dziur. Wszystkie trafiły się na grzbiecie, nieprzesadnie duże, a jednak były problemy z zalepianiem. Na innych oponach widziałem, jakie cuda potrafi robić stosowane przeze mnie mleko, więc winą obarczam Ritcheya.
Podsumowania nie będzie, bo chyba wnioski każdy już sam wyciągnął. Zamiast tego napiszę coś o zużyciu wierzchniej powłoki w czasie. Jest dobrze. Niskie klocki nie mają tendencji do obrywania i ‘erodowania’ od ostrzejszych zakrętasów. Ścieralność jak na około 1 000km przyzwoita, ledwie widać ślady zużycia, ale jeśli ktoś ma zamiar blokować koło i liczyć na przebiegi rzędu 5 tysięcy, to szybko się zdziwi.
Czy warto? Jeśli lubisz szybko jeździć w suchych warunkach i ważysz typowo kolarsko lub masz fulla, albo nie przedkładasz komfortu nad inne kwestie, to zdecydowanie tak! Ritchey Shield WCS oferuje dużo więcej, niż można się po nim spodziewać patrząc na wygląd.