Test czegokolwiek, nawet obwarowany zaawansowanymi procedurami, jest zawsze kwestią subiektywnej oceny testera. Przypadek siodła rowerowego jest ewidentnym przykładem tej tezy. Albo siodło jest „do d**y” albo wprost przeciwnie.
Artur Drzymkowski
Zacznę od osobistego wyznania – Volt jest moim pierwszym siodłem marki WTB. Zatem by nie okazać się dyletantem zapoznałem się z informacjami dostępnymi na stronie producenta. Jako że jestem człowiekiem ufnym z natury, już pierwsze zdanie o tym, że SLT jest czubkiem ewolucji w projektowaniu siedzisk rowerowych, spowodowało, że je polubiłem. Ukształtowanie talii ma zapewnić swobodę przesuwania punktu podparcia, a długi, szeroki nos wygodne podparcie podczas rowerowej wspinaczki. Biegnący środkiem Kanał Miłości oraz strategicznie rozlokowane Comfort Zone mają uchronić narażone na zbytni nacisk elementy podwozia rowerzysty, czyli w tym przypadku – mnie. Ostatnim stwierdzeniem, że Volt uczyni mój rower po prostu atrakcyjniejszym – marketingowo zostałem kupiony ;)
Tytanowe, dość wysokie szyny wróżą spore możliwości amortyzujące. Ugniatając Volta paluchami doszedłem do wniosku, że jak na siodło sportowe jest dość miękki (w porównaniu z Alias’em od Specialized’a). Narożniki SLT'a zostały zabezpieczone przed rozdarciem - spora zaleta, szczególnie dla tych, którzy nie uznają nóżek-podpórek i opierają sprzęt o nieprzyjazne ściany.
Specyfikacja podana na stronie producenta mówi o masie 220g. Moja waga pokazała zdecydowanie mniej – niestety sam nie mogę się na niej ważyć – szkoda :(.
Tytułowy produkt jest zakwalifikowany przez producenta jako rzecz do użycia w rowerze szosowym oraz MTB XC. Moje doświadczanie Volta w scenerii schyłkowej zimy zaczęło się od roweru typu „commuter”, któremu bliżej jest do szosy, niż jazdy terenowej. Tuż po zamontowaniu, mimo, że nie myty od wczesnej jesieni, Pompino jakoś wyładniał – punkt dla marketingu WTB.
Ponieważ SLT zastąpił miejsce trochę szerszego siodła (143mm), więc przez pierwszą jazdą obawiałem się efektu string’ów. Ale nic takiego nie odczułem. Choć węższe, daje solidne podparcie. Jedyne zaskoczenie to "tępota" nylonowej powłoki siodła lub też nadruku. Efekt jest taki, jakbym podczas jazdy cichutko dodawał sobie pędu zjedzoną dzień wcześniej kapustą bez kminku ;) Obserwacji tej dokonałem w dwóch parach spodni, ale myślę, że z czasem powierzchnia styku się wyślizga. Aura natenczas nie pozwoliła mi na dłuższą jazdę, więc kwestia potwierdzenia kompatybilności Volta i mojego tyłka pozostaje nierozstrzygnięta.
Test uznaję więc za otwarty. A żeby był adekwatny do miejsca ukazania, gdy tylko nastanie wiosna, SLT rozbieli czerwień mojego twentyninera.
Kończąc, krótko podejmę jeszcze wątek estetyki. Pomimo niesprzyjających warunków atmosferycznych oraz nieszczególnie pedantycznego prowadzenia się testera, Volt pozostaje śnieżno-biały. Ale ostateczną prawdę w tej materii poznam podczas jazd terenowych nieruchawej wiosny, o czym poinformuję z przyjemnością w update’cie.
Tytułem post scriptum odnośnie ceny, o którą pytacie. Tzw "retail price" to obecnie 150 USD. Testowy VOLT SLT jest zapewne rarytasem na krajowym rynku, choć naturalnie można nabyć znacznie tańsze, jego skromniejsze odmiany, różniące się materiałami i oczywiście masą. Korzystnie w zestawienieniu wypada model VOLT PRO, którego cena oscyluje w granicach 200PLN.
Update [2013-06-27]
Wyznam szczerze i niestety współredaktorzy to potwierdzą, ciężko jest mi się zebrać do pisania. Ale uzupełnienie do powyższego testu ułożyło mi się w głowie wręcz samoistnie. Niechybnie jest to wynik podświadomego pragnienia, podzielenia się z szerszym gronem podobnych sobie osobników, bardzo pozytywnymi spostrzeżeniami.
Jazdy
Pierwszy poważniejszy test Volt’a wykonałem podczas dłuższej wycieczki (216 km) po słabszych i lepszych asfaltach Ziemi Mazowieckiej. Mój tyłek spędził na testowym siodle 8 godzin i 40 minut. We mgle, słońcu i deszczu. Podobny wyczyn podczas zeszłorocznej Mazovii 24h, okupiony był rozległymi sińcami, galaktyką pryszczy i przerażeniem na myśl od poniedziałkowej jeździe do roboty. Tym razem było zupełnie znośnie. Owszem, dupa była obolała (jak cały organizm), ale bez tragedii.
Prawdziwie adekwatną próbą jednak, dla Volta osadzonego na twentyninera, była tegoroczna Mazovia 12h. Trasa położona w Łomiankach na północ od Warszawy nie była, jak się można domyślić, wybitnie górska, ale pokonana kilkanaście razy, mogła umęczyć. Mnie osobiście umęczyła. Pętla przebiegała zmasakrowanymi deszczową wiosną, polnymi drogami, szutrami, wąskimi singlami i nielicznymi sekcjami błotnymi. A wszystko to w temperaturze około 30 stopni. Tak, więc miejsce gdzie moje plecy tracą swą szlachetną nazwę, było solidnie wyklepane i wygrzane przez ponad 10 godzin najdłuższego dnia w roku. I muszę się powtórzyć – nazajutrz tragedii nie było.
Oznaki zużycia
Rzeczą oczywistą, że wydając 136Euro liczymy na długie „pożycie”. Testowany przeze mnie egzemplarz nie wykazuje śladów zużycia. Siodło jeździło pode mną każdego roboczego dnia, plus dodatkowo wiernie czeka pod biurowcem nie bacząc na śnieg, deszczy czy spiekotę. (Tutaj składam prywatną dedykację indywiduum, któremu rowery zaczęły przeszkadzać w garażu – żeby Ci tak sprężyna z fotela samochodowego zrobiła drugi otwór …) Owszem biel została wyraźnie złamana, szczególnie na kewlarowych wzmocnieniach narożników, ale siodło nadal podnosi walory estetyczne mojego roweru :)
Puentując – z czystym sumieniem mogę polecić Volt’a SLT. Owszem kosztuje niemało. Jest wręcz niesportowo miękki. Ale wykazał się wręcz 100% zgodnością z moją, wrażliwą dość, anatomią ;)