Patrząc w kalendarz mamy jeszcze trochę roku 2013. Sezon niby dawno się skończył, ale pogoda za oknem prawie wymarzona, a jak na tę porę to wręcz niebywała. W związku z tym niewiele stało na przeszkodzie, aby objechać już coś na sezon 2014
Mateusz Nabiałczyk
Mondraker niedawno pochwalił się najnowszą kolekcją, która została poszerzona m.in. właśnie o testowanego Trackera R, rzecz jasna na kole 29”. Full o skoku 110mm na obu osiach posiada zawieszenie Zero Suspension z wirtualną osią obrotu, które dotychczas posiadał jedynie Factor, oczywiście z 29erów.
Gdyby zestawić przyszłorocznego Tropiciela ze starym Czynnikiem, można by dojść do wniosku, iż producent w nieprzemyślany sposób dubluje ofertę. Niemniej zaaplikowanie większemu bratu Forward Geometry i przygotowanie sugestywnej wersji XR ze 140mm na przodzie szybko rozgania kwestionujące sens myśli. Kolejnym, węszącym spisek, tropem jest próba udowodnienia, iż nowy Tracker to stary Factor. O ile przedni trójkąt rzeczywiście zdaje się to potwierdzać, tak cały tył z pewnością uległ modyfikacjom, m.in. skrócono ogon i przeniesiono poprzeczkę spinającą rurki górnej i dolnej części.
Producent pozycjonuje Trackera w segmencie Trail, który w naszej szerokości co prawda zyskuje na sile, ale jeszcze daleko mu do nurtów wiodących. Ów rower to typowy ścieżkowiec, który sprawdzi się dosłownie w każdych, nieprzesadnie skrajnych warunkach, a to od jego posiadacza zależy, czy większość czasu spędzi na maratonach, a może będzie mógł się wykazać podczas turystycznych eskapad. Jeden element jest pewny i stały – będą to raczej górskie scenerie, a nie płaskie i gładkie niczym stół śródleśne „autostrady”.
Geometrycznie konstrukcja, jak to u Mondrakera – przyczepić się osobiście nie potrafię, choć kąt podsiodłowy o wartości 74,5* w połączeniu z prostą sztycą bez offsetu daje niemal pewność, że siodła albo w ogóle nie da się poprawnie ustawić, albo będzie trzymane na skraju prętów, pewnie za sugestywnym ogranicznikiem.
Podczas składania świeżynki niestety się to potwierdziło, przy okazji zważyłem wspornik i siodło – do urwania na wstępie dobre 150g : - )
Następnie skupiłem się na kołach, które po pierwsze są pod zwykłe zaciski QR i nie grzeszą lekkością, a po drugie naciągnięto na nie Kendy Slant Six, których po prostu nie cierpię z uwagi na ich przeciętność (co najwyżej) w każdych warunkach.
Natomiast od razu spodobała mi się rama, która subiektywnie na żywo prezentuje się o niebo lepiej, niż w katalogu, dodatkowo posiada damper z blokadą (Monarch RT). Niestety tutaj pojawiła się kolejna obawa – jego tłok wystawiony jest na bezpośredni atak wszelakiego syfu, który wyrzuca tylne koło.
Rozumiem, że tak Hiszpanie wymyślili sobie zawiechę, ale skoro potrafili skrócić ogon do 445mm, wypuścić kikuta do mocowania przedniej przerzutki, to tym bardziej dało się zaprojektować jakąś osłonkę z tworzywa, a tak inwencję przerzucono na klienta, który nie zawsze jest mistrzem, sypiącym z rękawa pomysłami popartymi rzemieślniczymi zdolnościami…powinno wystarczyć, że ma kasę!
Tak mocowana korba to niezła retrospekcja zafundowana przez Mondrakera, choć dla mnie bardziej istotna jest obecność 3 tarcz o stopniowaniu 22-33-44, co w połączeniu z kasetą 11-36T daje niesamowitą rozpiętość przełożeń.
Ustawianie amortyzatorów pod siebie przebiega błyskawicznie, wszystko dzięki naniesionej podziałce i gumkom znakującym maksymalne ugięcie – czysta przyjemność. Jedynie wymagająca niezwykłej precyzji regulacja tłumienia w przednim Rock Shoxie XC30, której skrajne zakresy mieszczą się w ½ obrotu realizowanego poprzez gumiate pokrętło. Na szczęście robimy to raz i zapominamy. Sag z przodu jakieś 20, z tyłu pomiędzy 25 a 30%.
Pierwsze obroty kół i od razu czuć, że siedzi się bardzo z przodu. Kąt podsiodłowy robi swoje, na razie postanawiam jeździć na stokowej sztycy i siodle, które okazuje się nad wyraz wygodne – wystarczająco szerokie, z wzorowanym na WTB „Love Channel”. Do tego przyzwoicie wygląda.
Ogólnie komponenty wewnętrznej marki OnOff co prawda jeszcze nie osiągnęły poziomu Ritcheya, ale prezentują się i działają zdecydowanie lepiej od tych zeszłorocznych. Aluminiowa kierownica z przyjaznym backsweepem ma aż 720mm szerokości. Chwyty są wygodne, choć chciałoby się takich przykręcanych…ale zaraz, od samego początku dość intensywnie wytykam to i owo, a przecież ten rower nie kosztuje 20 000 PLN. No właśnie, a ile? 6 699 PLN.
Czy w takim budżecie dostaniemy innego Virtuala? Nawet jeśli, to śmiem wątpić, iż okaże się lepszy od Trackera, który nie daje powodów do narzekań.
Pomimo braku zaawansowanego dampera zawiecha najnormalniej w świecie nie buja – oczywiście, nie pozostaje zupełnie sztywna, ale rytmicznie pracuje w zakresie, który prędzej określiłbym mianem drgań, a nie pompowania. Przy najeżdżaniu na małe, acz zapewniające tępe uderzenie, przeszkody ewidentnie czujemy wybieranie, ale z tego kalibru nierównościami Tracker radzi sobie nieco po ścigancku. Przecież to nie czterozawias. Poza tym niewykorzystany potencjał tłumiący siedzi jeszcze w oponach, które można założyć o te 5-8mm szersze i zalać mlekiem. Błogostan pojawia się na szybko pokonywanych odcinkach z przeszkodami które już ewidentnie widać. Przy dobrze ustawionym tłumieniu powrotu mamy wrażenie, jakby pod tyłkiem pracowało ze 130mm…i łapiemy się na tym, iż przedni XC30, legitymujący się również 110mm skoku, ewidentnie nie nadąża za tyłem. Słowem chciałoby się albo lepszy amortyzator, albo więcej skoku, a najlepiej jedno i drugie! Warte podkreślenia jest, iż tylne zawieszenie usztywnia się wraz ze zmianą przedniej koronki na większą, na blacie jedzie się niemal jak na mocno skręconym Brainie.
Blokady skoku? Według mnie niemal niepotrzebne. Podjazdy Mondraker łyka wręcz niesamowicie. Zawiecha nie siada w denerwujący sposób, a przy tym nie okrada z energii. Wstawać z siodła nie ma sensu, gdyż wertepy są wybierane, a przód wystarczająco dociążony, gdy wygodnie ciśniemy z siodła. Nie zmienia to faktu, że największe zaskoczenie było, gdy stanąłem na pedały w celu wykończenia górki „w tempie” i na zwolnionej blokadzie nie poczułem nawet, że jadę na fullu! Dosłownie jak Epic. Dodatkowo nie trzeba się nawet zbytnio pochylać, lepiej skupić się na generowaniu watów, bo masa kół i całego roweru jednak nie jest ściganckiego kalibru. Ważąc na oko, a raczej na rękę, dawałem rowerowi 13,5kg i to tylko z uwagi na podjazdy, na których radził sobie wyraźnie lepiej, aniżeli Trance X2 (13,8kg). Jakież było moje zdziwienie, gdy po tygodniu jazd dokładnie go zważyłem i wyszło, że z katalogowych 13,9kg zrobiło się 14,5kg bez pedałów! Kowadło, kotwica…nazywajcie to jak chcecie.
Ach jaka wielka szkoda, iż nie mam pod ręką lekkiego wheelsetu, który mógłbym przełożyć, jak uczyniłem to w zeszłorocznym teście Podiuma. Kurczę, mimo wszystko, jeśli ktoś uważa, że przytoczony Epic podjeżdża bajecznie, niech przejedzie się Trackerem R 29...o tej samej masie.
Niestety, gwałtowne przyspieszenie z siodła na płaskim skutkuje wyraźnym ugięciem – parę razy chciałem dynamicznie wyjechać z podporządkowanej ulicy i zamiast szybkim susem śmignąć na 2 stronę jezdni, zmuszałem samochody do hamowania…przyzwyczajenie ze sztywniaka, gdzie wystarczy raz strzelić w korbę i po sprawie.
Napęd chodzi adekwatnie do napisów – przednia Deore pod obciążeniem potrafi się zamysleć, a manetki X-5 zdają się lekko utrudniać pracę tylnej X-7, gdy warunki coraz bardziej odbiegają od tych idealnych. Mimo wszystko, uważam, że moja krytyka wynika z przyzwyczajenia do prywatnego zestawu, który radzi sobie zawsze, a jakiekolwiek opóźnienie czy zaciągnięcie jest wielkim nieszczęściem, a jego przyczyną najpewniej był błąd matrixa. Jeżeli stosujemy się do zasady – zrzucanie z przodu przed podjazdem, a nie w sytuacji podbramkowej, skrzynia biegów daje radę.
Nie ukrywam, rower - mimo znacznej masy - bardzo mi przypasował, więc zacząłem sobie na nim coraz śmielej poczynać. Niestety liście z dodatkiem wilgoci częstokroć studziły moje zapędy, chociaż same opony radziły sobie zdecydowanie lepiej, aniżeli w sztywniaku. Magia fulla, który zapewnia dużo lepszą trakcję zawsze i wszędzie, ale i tak aż się prosi, aby na przód wsadzić coś, co nie pomoże wybić nam zębów.
No właśnie…niby dołożony tylko amortyzator z tyłu, gdyż geometrycznie pokrewny sprzęt z moim prywatnym hardtailem, a kilka godzin aktywnej jazdy potrzebowałem, aby wyłączyć nawyk wstawania z siodła i przerywania pedałowania, gdy trasa staje się pofałdowana i najeżona przeszkodami. Na tym rowerze wystarczy po prostu pedałować. Do momentu, w którym przeszkody nie sięgają swoim gabarytem 20cm, najczęściej w ogóle nie ma sensu się nimi przejmować. W rezultacie jeżdżąc po płaskich leśnych trasach często korzystałem z…blatu. W takich okolicznościach lekka nadwaga Trackera niemal się nie liczy i to daje się odczuć.
I w tym momencie pojawiła się tendencyjna myśl – a jakby trochę toto odchudzić i śmigać maratony? Przyznam, że subiektywnie ma to sens do tego stopnia, że zaczynam powoli myśleć kategoriami „dlaczego ci ludzie (startujący u panów Golonki i Grabka) w większości męczą się na hardtailach?!”. No cóż, potwierdza się stare rowerowe porzekadło, iż wszyscy skończymy na fullach.
Co z resztą osprzętu? Hamulce Elixir 1 dobrze działają, choć ich siła nie powala. Mnie akurat coś takiego odpowiada, gdyż mam tendencje do zbyt nerwowego naciskania, a jak się je dociśnie do końca, to koło zablokują zawsze i wszędzie. Bez dwóch zdań denerwuje natomiast indycze gulganie, tak typowe dla tarcz G2CS.
Ku mojemu zaskoczeniu, koła dotrwały do końca testu bez wyraźnych śladów rozkładu. Widoczne są tylko niewielkie bicia, które w przypadku świeżo zaplecionych sztuk są niemal rzeczą normalną…oczywiście dobry fachowiec na wstępie odpuści dużo naprężeń, ale kto łudzi się, iż te koła robił człowiek, a nie maszyna, ten raczej jest w błędzie. Bezszelestny mechanizm zapadkowy to kwestia gustu, ja akurat lubię skrajności. Niestety w szybciej pokonywanych w zakrętach czasami doświadczamy braku sztywnych osi. Niemniej uczciwie przyznam, iż spodziewałem się pływania, a czegoś takiego nie ma. Dokładnie taka sama uwaga tyczy się korby, którą chciałby się widzieć na łożyskach pod BB30 – byłoby sztywniej, współcześniej, ale nie przekłada się to na uzasadnione narzekanie…przynajmniej w konteście doznań testowych.
Ogólne prowadzenie roweru, zachowanie na ciasnych singlach jest świetne. Rower prowadzi się neutralnie aż do bólu, czasami jedynie lekko nadrzuca tylnym kołem. Wyważenie, praca zawieszenia…czego tu się przyczepić? Przede wszystkim nie każdemu przypasuje siedzenie wyraźnie z przodu, które da się skompensować przy okazji eliminacji niedostatku, o którym tez już wspominałem – wyższy amortyzator poprawi wybieranie, a przy okazji przesunie ciężar do tyłu, zaostrzając kąt podsiodłówki. Tym sposobem mamy dwie pieczenie na 1 ruszcie. Do tego spora masa, którą na szczęście prostymi i nieprzesadnie drogimi zabiegami da radę zbić przynajmniej o 1kg.
Na damperze miał zbierać się syf. Jesienna aura powinna pomóc potwierdzić tę jakże przekonującą co do swej słuszności tezę. Tymczasem okazało się, że nie jest tak źle, by ostatecznie jego odsłonięcie w ogóle uznać za istotną wadę. Amortyzator podczas testu cały czas był czysty.
Porównanie do wywołanego już Gianta? Mondraker trochę mniej buja, o niebo lepiej podjeżdża, ale dobór komponentów wydaje się mniej optymalny, aniżeli w przypadku Trance X2, który jadąc z górki aż krzyczy z radości.
Dla kogo taki Tracker R? Dla osoby pragnącej bardzo dobrego ścieżkowo-maratonowego fulla w jeszcze lepszej cenie. Doskonale podjeżdża, w dół idzie jak po sznurku i nie robi mu większej różnicy, w jakim terenie się porusza, byle nie było gładko, niczym na zamarzniętej tafli jeziora, bo wtedy nie ma się jak wykazać. Uwielbia podjazdy na stojąco, choć i kręcąc z siodła nie okrada z energii. Zdecydowanie nie dla maniaka najnowszych standardów mocowań, gdyż nie ma się co czarować – pewne rozwiązania nie przystają już za bardzo do roku 2014. Jeżeli nie potrafisz przeboleć tego faktu, może warto spojrzeć w stronę Factora, który jest w pełni kompatybilny ze wszystkim, co najnowsze i najmodniejsze, a w gratisie daje FWD Geometry.
Zalety:
- Geometria
- Zawieszenie
- Prowadzenie
Wady
- Waga
- Brak sztywnych osi i BB30
PS; Wybaczcie monomiejscówkową sesję foto, ale w dniu publikacji okazało się, że sformatowałem kartę, na której była reszta obrazkowej dokumentacji...