Co dostaliście pod choinkę w te święta? Założę się, że wielu z Was znalazło pod drzewkiem niezwykłe przedmioty, być może nawet białe kruki, jak np. kaseta 10 lub 11 rzędowa Shimano - droższa niż platyna w katalizatorze. Dam sobie głowę obciąć, że spora część z nas otrzymała także nietrafione prezenty – za mały trykot z Lidla, fantastyczne, jednorazowe letnie rękawiczki...no właśnie...ach te rękawiczki
Michał Śmieszek
Chciałbym powiedzieć, że rękawiczki to ja zmieniam jak kobiety, ale na szczęście tak nie jest. Jestem dinozaurem - nadal jedna kobieta, ale jednak wiele rękawiczek. Za wiele..Dlatego cały czas szukam tych jedynych, właściwych, które pokocham od pierwszego wejrzenia. I jak się zapewne domyślacie, bo nie jestem wyjątkiem, znalezienie faktycznie tych naj, naj, naj jest nie lada wyzwaniem. Dziś raczej nie jest problemem znalezienie rękawic, zaawansowanych technicznie, z membraną, bez, przewiewnych w skrócie takich co to „golą, wiążą krawaty i usuwają ciąże”. W moim mniemaniu problem przede wszystkim sprowadza się do realnej wytrzymałości i jakości wykonania w długoterminowym przedziale czasowym.
Baa, ja też staram się być tu realistą - już dawno przestałem wierzyć, że można kupić odzież, która wytrzyma lata. Takiej się już nie produkuje, bo się to nie opłaca. Próżno zatem szukać pośród ubiorów kolarskich takich, które wytrzymają tyle ile moja oryginalna „65-tka” - będzie jakieś 30 lat. Aleeee, wydając więcej pieniędzy oczekiwałbym od zakupionego produktu trwałości minimum jedno sezonowej, czyli tyle ile przewiduje gwarancja producenta. Ideałem byłyby dwa lata użytkowania. No i tu okazuje się, że spełnienie nawet tak drobnej zachcianki także zakrawa o cud.
Nie będę wymieniał firm, z którymi ostatnio miałem do czynienia, grunt że były wśród nich produkty mniej lub bardziej udane, ale żadnej nie udało się ostatecznie spełnić mojej dziwnej fanaberii - wysokiej trwałości i jakości wykończenia. Tak dochodzimy do sedna dzisiejszego spotkania kółka różańcowego - rękawiczek ROCDAY EVO RACE, których trafiły na moje grabie tuż przed finałową imprezą w moim ubiegłorocznym kalendarzu – ultra-maratonem Wschód 1400.
Kompletując sprzęt na tą imprezę wiedziałem, że tu jeńców nikt brać nie będzie i przynajmniej ciuchy muszę mieć słuszne. Tak się rozpędziłem z poszukiwaniami, że ostatecznie rzutem na taśmę, tzn. trzy dni przed startem skontaktowałem się z polską firmą ROCDAY, o której słyszałem wiele dobrego, między innymi od redakcyjnego kolegi Artura, który w ciuchach Rocday popyla od paru sezonów i nacieszyć się nie może.
Słyszeć a móc zweryfikować te słowa, to dwie różne pary butów. Rocday, to jednak taki polski Rolls Royce wśród odzieżowych marek, dlatego żona bardzo szybko sprowadziła mnie na ziemię. Albo zredukuję listę zakupów, albo będę jadł posiłki przez słomkę oraz odwiedzał dzieci on-line. Lista modowa została skrócona do wspomnianych wcześniej rękawiczek ROCDAY EVO RACE.
Zatem co otrzymujemy w pudełku?
Rękawice idealnie stworzone na Wschód 1400, a cytując klasyka ze strony producenta: Pełne rękawiczki do jazdy w chłodniejsze dni oraz dla tych, którzy preferują jazdę z w bardziej zabudowanych rękawiczkach przez cały sezon”. Dokładnie takie lubię. Uważam, że pełne rękawiczki są zawsze lepsze od krótkich, nawet jeśli są nieco cieplejsze. Do wybrania modelu EVO RACE skłonił mnie także jego opis i "wyjątkowe cechy" (ach ten marketing...!)
Rękawiczki zostały wykonane z kilku paneli mocnego, opatentowanego materiału Clarino. ROCDAY postanowił w tym modelu dać więcej Clarino niż w pozostałych modelach, co ma się pozytywnie odbić na ogólnej wytrzymałości rękawiczek. Producent chwali się także wyprofilowanym pokryciem kciuka, co ponownie ma się przełożyć na trwałość i przeciwdziała zbyt szybkiemu przetarciu tkaniny na tym palcu, który jest wyjątkowo pracowity – nie tylko w dawaniu lajków na fesjbuku.
Mnie o wiele bardziej przypadła do gustu mikrofibra, którą udało się zamocować na tym samym kciuku. Faktycznie pozwala przetrzeć np. okulary, albo ekran prędkościomierza, gdy nie dowierzamy wykresom nadchodzących przewyższeń.
To, na co od razu zwróciłem uwagę po nanizaniu Evo Race na dłoń, to dłuższy krój – ja jestem z tych co lubią czuć rękawiczkę nieco dalej. Niekoniecznie „po łokieć”, ale wystarczy dokładnie tak jak proponuje to Evo Race – lekko zachodzi za nadgarstek. Rocday także podkreśla ten „ficzer” dodając informację o jeszcze lepszej „integracji” z bluzą Rocday, która w połączeniu z rękawiczkami szczelnie zakrywa już całe ręce. W utrzymaniu rękawiczek na dłoniach pomaga elastyczny mankiet zapinany na rzep velcro. Zapięcie wzmocnione jest gumową wstawką z logiem firmy.
Z innych praktycznych rozwiązań, które właściwie na stałe weszły do rękawiczkowego kanonu to wstawki na palcach umożliwiające smyranie po ekranie telefonu. Przydaje się idealnie, gdy niespodziewanie żona zadzwoni, albo chcecie wykonać zdjęcie żubrowi zgrabnie przeskakującemu Wam „przed maską” w Puszczy Białowieskiej. Od razu dopowiem, że warto zwiększyć czułość ekranu dotykowego o ile pozwala na to Wasz smartfon. Przy normalnych ustawieniach ekran nie zawsze prawidłowo wychwytuje palec w rękawiczce.
Padło już tyle pięknych słów…, to czy gdzieś możecie spodziewać się haczyka? I tak i nie…Otóż Rocday nie wspomina wiele o komforcie jazdy. To jest mimo wszystko istotny element, choć bardzo subiektywny. Niemniej wielu innych producentów z namaszczeniem reklamuje wszelkie żelowe wstawki, dodatkowe profilowanie, które ma uprzyjemnić całodniową, lub nawet kilkugodzinną jazdę. Tymczasem w przypadku Rocday Evo Race panuje pewien ascetyzm informacyjny… ???? ????. Nie bez przyczyny, o czym za chwil kilka.
Zapewne jesteście ciekawi, jak w praktyce radzi sobie Rocday Evo Race. Jak już wspomniałem pierwsze szlify rękawiczki zdobyły podczas Wschodu 1400. Już pierwszego dnia miały okazję sprawdzić się w bieszczadzkim błocie, ścierać pot spływający obficie po mem czole. Nie obce im było także cioranie po krzakach i gałęziach, o co zatroszczyli się bracia Pachulscy – organizatorzy Wschodu. Nie będę ukrywał, iż pomimo bardzo dobrego pierwszego wrażenia, podchodziłem do Evo Race jednak z dozą nieufności. Być może powodem był tu przydomek „Race”, który w zdecydowanej większości przypadków skutkuje delikatniejszą konstrukcją, wykończeniem – wszystko po to, aby zawodnik czuł się odchudzony, a taki gadżet jak rękawiczki był niemalże niewyczuwalny.
Moje obawy okazały się zupełnie bezpodstawne, choćby dlatego, że Rocday tworzy odzież specjalistyczną do najcięższych odmian rowerowego szaleństwa. Tutaj „wyścig” oznacza bezpośredni kontakt z kamieniami, glebą i raczej użytkowaniem niezgodnym z przeznaczeniem typowych ściganckich (MTB-XC) akcesoriów. W efekcie Rocday przeżył pierwsze błotne SPA celująco – nieco przybrudzony. Potem doszedł pot, który dodał na wierzchu charakterystyczną solną fakturę, a po drugim dniu także nieziemski aromat wysiłku i krwawicy jakie zostawiłem na szlaku.
Za to trzeciego i czwartego dnia była „Włodawa”…. W slangu uczestników Wschodu 1400, szczególnie tych jadących z tyłu stawki, to krótko mówiąc pogodowy Armageddon, który zamienił najcudowniejsze nadbużańskie single oraz szutry w „piekło Wschodu”. Cioranie z dwóch poprzednich dni, to pikuś. Tu doszło bowiem cioranie na bardzo mokro. Evo Race nie są wodoodpornymi rękawiczkami, toteż bardzo szybko wchłonęły nieprzyzwoitą ilość wody oraz błota. Nie liczyłem także na cuda jeśli chodzi o komfort termiczny. Temperatura spadła do zirka 10 stopni, także raczej mało letnio. Masakra.
Szczerze powiedziawszy teoretycznie byłem przygotowany na deszcze – zamieniłem na chwilę Evo Race na chińskie, wodoodporne rękawiczki z mebraną za całe 38PLN. Fakt….przez chwilę było w nich nieco cieplej, szczególnie gdy deszcz zacinał z chłodnym wiatrem. Niemniej bardzo szybko zamieniłem je z powrotem na Rocday’e – w nich czułem się o wiele pewniej, nawet kosztem lekkiego przechłodzenia.
Czwartego dnia na dojeździe do Terespola przydarzyła się rzecz straszna. Rzucając kolejne soczyste przekleństwa na organizatorów i pogodę zbyt mocno szarpnąłem za rzep na nadgarstku. Przesiąknięty i namoczony materiał nie wytrzymał i gumowa „patka” odpruła się na odcinku 2cm. O Boszeee….to nie może być prawda. Żona mnie zabije! To już koniec, teraz to już na pewno uszkodzenie pójdzie dalej – po sam łokieć. I wiecie co? Nie poszło…. Wytrzymało ten i następny, i jeszcze następny dzień – aż do mety. Właściwie to do dziś się nie powiększyło. Przyznaję jednak, że jestem delikatniejszy – „ciorać trzeba umić”.
Jeszcze podczas Wschodu, skontaktowaliśmy z Rocday, którego przedstawiciel przyznał szczerze, że chciałby zobaczyć uszkodzenie, bo jego zdaniem nie powinno mieć miejsca. To jest właśnie to co lubię i naprawdę doceniam. Producent jest pewny jakości swojego towaru, ale jednocześnie potrafi przyjąć na klatę kwękanie podłamanego „użyszkodnika”, a nie tam od razu: „spadówa na drzewo – towar użytkowany niezgodnie z przeznaczeniem”.
Czy powyższy opisu kilku dni z życia Rocday wymaga dalszego komentarza? Tylko krótkiego….Rocday Evo Race wróciły szczęśliwie ze Wschodu 1400 i wyrabiają kolejne kilometry aż do dziś. Te rękawiczki są moim zdaniem (niemal) niezniszczalne, a przy tym oferują zupełnie przyzwoitą dozę komfortu i 100% bezpieczeństwa przed „NZZ” – czyli nieszczęśliwymi zadrapaniami i zabrudzeniami.
Orzesz ty orzeszku…zapomniałem o komforcie. Pozwólcie o kilka słów doprecyzowania – Rocday Evo Race nie są rękawiczkami na wyścigi ultra – nie znajdziecie tutaj wymyślnych systemów żelowych, nano cząsteczek wypełniających wolne przestrzenie, itd. Itp. To rękawice nie dla mięczaków. Tu musisz czuć kierownicę, gdy pewnie prowadzisz rower w zakręcie albo ciężkim terenie.
Jednocześnie Evo Race nadal zapewniają zupełnie satysfakcjonujący komfort, w moim przypadku może nawet ciut więcej w kontekście długodystansowych wycieczek, takich jak choćby dwustukilometrowe etapy podczas Wschodu 1400. Niemniej warto mieć to na uwadze, jeśli ktoś spodziewa się tu ultra-komfortu, absorpcji drgań, itp., itd. To nie ten adres. Ciekawostką niech jednak pozostanie fakt, że nie dorobiłem się ani jednego odparzenia, ani jednego odcisku oraz nie trawiły mojego nadgarstka charakterystyczne nerwo-bóle. Zakładam, że jest to mimo wszystko zbawienny wpływ grubszego materiału Clarino oraz dodatkowych wstawek na dłoniach, o których wspomina producent.
Podsumuję krótko:
Jako już wcześniej rzekłem, Rocday Evo Race są cały czas ze mną i pozostaną już na zawsze. Nie wiem czy otrzymam nową parę po ewentualnej reklamacji – trochę się jednak boję je tak oddać – pachną już elegancko, ładnie pokryły się patyną epickich wycieczek z dwuletnim synem Leonem. Mam do nich duży sentyment. Po tylu kilometrach zżyliśmy się ze sobą oraz przyzwyczailiśmy do naszych zalet i wad. Tych drugich mamy ja i moje Evo Race tyle co brudu za paznokciem ???? (Skromność to moje drugie imię).
Kto powinien wybrać rękawiczki Rocday Evo Race? Każdy, kto:
- Wymaga od odzieży bezkompromisowości
- Nie jest rowerową piździpałką, która boi ubrudzić się i ubranie oraz złachać delikatne rączki.
- jest świadomy, że ma na ręku sprzęt do ostrego ciorania, a nie do rekreacyjnej jazdy po bulwarze,
- potrzebuje rękawiczek na każdy dzień, zwłaszcza na ten nieco chłodniejszy
- ceni sobie produkty klasy premium, będące dziełem polskich rąk – trzeba wspierać nasz biznes!
- Nie boi się tym samym zainwestować prawie 170PLN w dopracowany produkt.
*******
ROCDAY - Jedna z wiodących firm odzieżowych w Polsce stworzona przez rowerowych pasjonatów dla rowerowych zapaleńców. Równowaga człowieka z przyrodą, luźny, ale jednocześnie subtelny styl Enduro to główne cechy jakie cechują bluzy, spodnie, szorty, koszulki, rękawiczki, czapki z logiem Rocday. Zespół ROCDAY nie uznaje kompromisów - do produkcji używane są najlepsze i zaawansowane technicznie tkaniny, zaś innowacyjne rozwiązania i detale sprawiają, że użytkownik czuje się swobodnie i wygodnie.