Maraton Rowerowy Dookoła Polski, część trzecia i ostatnia. Do zrobienia 1234 km wzdłuż granicy z Przemyśla do Rozewia, gdzie wszystko się zaczęło przed dwoma laty. Teoretycznie miało być dość łatwo, bo żadnych gór po drodze nie ma, w praktyce WMRDP niczym nie ustępuje podobnym maratonom, jak choćby ZMRDP...
Maciej Paterak
Tradycyjnie start odbył się równo w południe i w asyście Policji pojechaliśmy w stronę granicy. Tak jak nas wstrzymywał radiowóz od rywalizacji, tak też chmury stały w blokach startowych i tylko lekko zaznaczały swoją obecność w postaci drobnych kropelek. Dojechaliśmy do jakiegoś ronda dość daleko od Przemyśla, radiowóz się zatrzymał, a My ogień! Tradycyjnie zaczynam spokojnie, więc sporo osób mnie wyprzedza, a chwilę później jeszcze dogonił deszcz. Dogonił to nie przesada, bo prognozy jasno pokazywały, że im szybciej będziemy poruszać się do góry mapy, tym większe szanse na pozostanie suchym. Pierwszą batalię z chmurami przegrywamy i od razu trzeba założyć ciuchy przeciwdeszczowe.Na szczęście jest bardzo ciepło jak na koniec września, więc opad tak bardzo nie przeszkadza.
Jednak pogoda trochę chwilami bywa łaskawsza i nawet przestaje padać. Do tego, jak na razie, wiatr sprzyja, jedynie teren jest trochę nudny, bo płaski. Ale za to szybko pokonuję kolejne kilometry. Pewnym urozmaiceniem bywają ciekawe obiekty, jak Cerkwie czy drewniane mostki..
Około 80-ego kilometra trasy zaczynają się pierwsze pagórki i nawet całkiem treściwe, choć krótkie. Jednak potrafią zmęczyć całkiem skutecznie. Ale to tylko kilkadziesiąt kilometrów i znowu jadę niemal po całkowicie płaskim terenie. Niestety powoli zmienia się kierunek wiatru, który już tak nie sprzyja jak na początku. Coraz częściej mam go z boku, albo nawet prosto w pysk!
Na tym etapie w wyścigu niewiele się dzieje. Stawka powoli się rozciąga, przetasowuje, bo jednak jeść i odpoczywać też trzeba. Samemu korzystam z jakiegoś sklepu położonego praktycznie na wirtualnym punkcie kontrolnym. Robię spore zakupy, wypełniam wszystkie wolne kieszenie i miejsca w sakwach, aby po prostu jak najdłużej jechać bez zbędnych postojów. Tu wspomnę jeszcze o Punktach Kontrolnych, które są wirtualne (nikt na nas tam nie czeka) i odbijane poprzez SMS, aby w razie awarii GPS wiadomo było gdzie kto się znajduje. Przynajmniej w przybliżeniu, bo odległości między nimi czasami sięgały 150 km!
Po zapadnięciu zmroku na drodze spostrzegam mrugające światłą radiowozu i karetki. Przez chwilę miałem obawy, czy przypadkiem któryś z kolegów nie miał wypadku, ale okazało się, że to była obława na pijanego kierowcę ciężarówki. Chyba z Ukrainy, tego nie sprawdziłem, jedynie słyszałem jak tam coś się awanturował w jakimś wschodnim języku. Bez problemu omijam miejsce i tak rozmyślając co by było, jakby go nie zatrzymano na czas i tak wjechał na mnie... Pomknąłem dalej.
Wadą wrześniowego terminu maratonu niewątpliwie jest długa noc. Choć ta pierwsza była bardzo ciepła, to jednak bardzo się dłużyła. Nie ma widoków, więc trzeba szukać "ukojenia" w muzyce, którą sobie zabrałem. Czasami jedynie w miastach bywa ciekawiej, bo przynajmniej coś widać, a dokładniej ciekawe obiekty.
Nad ranem drugiego dnia trafiam na stację benzynową, na której spotykam całe mnóstwo zawodników. Właściwie cała mi znana ekipa. To zachęca na dłuższy postój, ale ja chcę jak najszybciej do góry mapy, więc szybko ruszam na przód. Tym bardziej, że jedyna restauracja jest zamknięta i nawet sensownie nie pojem. Niestety, choć deszczu brak, teraz jadę prosto pod silny wiatr i jeszcze zaczęły się podjazdy. Ta wichura jest bezlitosna! Czasem trudno uzyskać choćby 20 km/h! Niedługo po tym mam już wiatr prosto w pysk doprawiony mocnym opadem. Ech te prognozy, zazwyczaj muszą się nieco mylić na niekorzyść... Dogania mnie tu nasz Organizator i znakomity zawodnik Daniel Śmieja i też widać, że musi się mocno napracować.
Mimo dość trudnych warunków, w ciągu pierwszej doby udaje się wykręcić 557 km, co jest moim nowym dobowym rekordem. Daje to szanse na dotarcie do mety jeszcze w poniedziałek wieczorem, a nie jak wstępnie planowałem - we wtorek ok południa. No ale druga noc jazdy to nie to samo co pierwsza i byłem pewien, że w końcu organizm zaprotestuje. Ilość kilometrów w nogach też się czuje...
Chyba największym koszmarem drugiego dnia były Bobrowniki, a dokładnie odcinek drogi do granicy. TIR za TIRem, jedni stoją zajmując część pasa, inni coś tam się kulają, jeszcze inni nagle ruszają. Jednym słowem niesamowity chaos dla kogoś postronnego. Do tego muszę walczyć z wiatrem wiejącym - a jakże! - prosto w pysk i pagórkami. Wydaję się trwać to wieczność! Abym przypadkiem nie poczuł odrobinę komfortu, zaczęło jeszcze kropić. Kiedy wreszcie opuszczam ten fragment trasy, atakuje mnie mocna ulewa. A już myślałem, że może jednak będzie na sucho. Nie tak prędko, ewidentnie aura postanowiła sprawdzić jak bardzo jestem uparty...
Tego dnia i wieczoru padało właściwie ciągle. Przez grube chmury szybciej niż zwykle musiałem załączyć lampę, przez co miałem uzasadnione obawy czy wytrzyma do rana. Nocą chwilami to było tzw. oberwanie chmury. Według prognoz tu padać już nie powinno, tu tzn. w okolicach Sejn, a jednak lało! Zaleta takiej aury to brak potrzeby snu. Ale to druga noc i nie ma co liczyć na taryfę ulgową. Kawałek przed Sejnami, jadąc znaną mi krajówką z PTJ, muszę się ogrzać i napić ciepłej kawy. Zaczynam rozmyślać nad taktyką i ostatecznie decyduję się jechać dalej. Kawałek za Sejnami trafiam na Bar czynny 24h. Takiej "oazy" nie sposób nie wykorzystać. Od Pani za ladą słyszę: "Ma pan ładną pogodę na rower"... To wprawia mnie w zdumienie. Może to taki czarny dowcip? Mówię, że cały czas leje, na co słyszę odpowiedź: "co Pan nie powie, tutaj cały dzień świeciło słońce"... :) Możliwe, że tak było, bo ostatnie kilka kilometrów jechałem na sucho. Gdybym szybciej jechał, to może faktycznie deszczu byłoby zdecydowanie mniej?
Dotarłem do "rogu mapy" i wreszcie zostawiłem deszcz z tyłu. Przy okazji zmienił się też wiatr i ze sprzyjającego choć przez chwilę, znowu zaczął przeszkadzać. Ale tym razem nie był zbyt mocny. Coś wspominałem, że nie ma gór? Owszem, takich jak choćby Bieszczady nie, ale tutaj konkretnych fałd terenu nie brakuje! Dość mocne nachylenie i całkiem sporo wspinaczki! Wyraźnie muszę się napracować. Na drodze spotykam kota twardziela - siedzi na środku lewego pasa i patrzy na nadjeżdżające pojazdy z mojego kierunku. Dokładnie to na mnie i samochód, który miał mnie wyprzedzać. Kotek nie ustąpił i auto musiało poczekać z manewrem... :) Podziwiam jego mocne nerwy... Niestety kotem nie jestem i zaczynam mieć problemy z powodu braku snu. Kiedy nie mieszczę się już na swoim pasie, zaczynam gorączkowo szukać jakiejś wiaty przystankowej, czy czegoś w tym rodzaju. Jest! Trafiam na piękną, dużą, drewnianą, sensowną wiatę przystankową - staje! Jest zimno, ale tutaj jakoś bezwietrznie i znośnie. Wyciągam folie NRC, układam głowę na ręce (chwilowo moja podręczna poduszka) i owinięty próbuję zasnąć. Budzik ustawiam na 10 minut, to musi wystarczyć. Niestety, ledwie minutę później podjeżdża busik i akurat tu się zatrzymuje. "Glo glo glo" - pracujący diesel nie pozwala zasnąć, ale dość szybko, po małym, hałaśliwym serwisie, opuszcza przystanek. W tym momencie dzwoni też budzik. Nie! Nie wyspałem się! Dogrywka! Ustawiam ponownie budzik na 10 minut i tym razem z sukcesem. Prawie jak nowo narodzony, choć "prawie" robi dużą różnicę, wstaję i kontynuuję podróż.
Poranek jest piękny! Wreszcie słonecznie, ale niestety zimno. Noc dała popalić, ledwie ją przetrzymałem mimo grubego ubrania. Teraz niestety jest niewiele lepiej. Niby na termometrze temperatura szybko rośnie od 18 stopni, ale odczuwalnie jest kiepsko! Ciągle nie mogę zrzucić choćby peleryny przeciwdeszczowej. Strasznie zimny wiatr! Może to efekt wyczerpania? Na restaurację szans brak, podobnie choćby na Hot Doga na stacji benzynowej. Staję przy jakimś miejscowym sklepie i przynajmniej jem normalne śniadanko. Dwie bułki z serem załatwiają sprawę. Mam jeszcze rezerwę w postaci 7-daysów i energetyków.
Powoli zbliżam się w rejonu Zalewu Wiślanego. Górek wyraźnie mniej, za to czasem jakby asfaltu brakło... :) Często trudno przekroczyć 10 km/h! Przynajmniej nie chcąc złapać "snejka", czy uszkodzić koła. Trochę to irytujące, kiedy wiem, że mogę jechać szybciej, ale jakość drogi mocno to ogranicza. Tutaj gravel byłby nieoceniony... ;) Jeszcze bardziej irytujące i przede wszystkim niebezpieczne było zachowanie pewnego kierowcy ciężarówki, który postanowił sobie wyprzedzić ciągnik rolniczy zmuszając mnie do ucieczki w trawę. Nie miałem innego wyjścia - albo czołówka z ciężarówką, albo trawa na poboczu. Dobrze, że byłem czujny. Za to nieco później miałem trochę szczęścia i trafiam w jakimś małym miasteczku na jedyną knajpkę - Kebab, wyśmienitym z resztą! To dodaje mi powera, zwłaszcza jak dowiaduję się o mojej pozycji w wyścigu! Do mety jeszcze daleko, ok 250 km, więc nie otwieram szampana, ale nocna jazda przyniosła nadspodziewane efekty! Ponoć w tym momencie byłem na trzeciej pozycji.
Jednak pokonując wybrzeże w okolicach Zalewu, zostaję dogoniony przez jednego z zawodników. Co ciekawe, mimo, że miał strój typowy dla ultrasów, byłem pewien, że to ktoś z "lokalsów". Chyba faza "Zombie" już działała... :))) Chwilę później dogania mnie faktycznie lokalny kolarz, z którym ucinam dłuższą pogawędkę. To dopiero po jego wizycie orientuje się, że ktoś mnie dogonił i wyprzedził. Ale się pomylił, jak się później dowiem, co jednak nie wpłynęło już na moją obecną pozycję... ;) To był Jacek Kozioł - zdecydowanie mocniejszy zawodnik ode mnie i aż dziw bierze, że dopiero teraz mnie wyprzedził.
Jechałem już ponad dwie doby non stop, nie ma co się dziwić, że osłabłem. Niedługo po zmroku dogania mnie Zbyszek Nowak - znów aż dziw, że dopiero teraz! Trochę mnie to martwi, bo chyba za bardzo zwolniłem. Ale do mety już niecałe 100 km,więc nie ma co kalkulować. Trzeba rzucić wszystkie siły na pokład i mknąć do mety. Ale przecież to nie takie łatwe, bo teraz zaczynają się kaszubskie podjazdy! Niby nie wysokie, niby to tylko lokalne pagórki, ale jakże treściwe i w takiej ilości podnoszą poprzeczkę! To co miałem pokonać w ok 4 godziny, jechałem przynajmniej 6! Kiedy ma się w nogach ponad 1000 km, wszystko odczuwa się inaczej. Choćby taki podjazd w Redzie, gdzie był ostatni wirtualny PK, czy nawet ostatni "podjazd" przed Rozewiem. Ale na ostatnich kilometrach mocno oglądałem się za siebie, żeby odpowiednio wcześniej odeprzeć ewentualny atak. Nikt już mnie nie dogonił, a ja o 2:07 w nocy docieram na metę, gdzie wita mnie Daniel z Kasią. Słyszę, że jestem piąty. Naprawdę?! Nie sądziłem, że aż tyle mogę zdziałać w tych zawodach. To mój życiowy wynik! Również czas bardzo cieszy: 62:07, czyli dojechałem o jakieś 10 godzin szybciej niż planowałem.
Euforia nie mała, zwłaszcza, że nawet do podium mi wiele nie brakowało. Wystarczyłaby lepsza organizacja na postojach. Chwilę po mnie dojeżdża Ireneusz Szymocha, szerzej znany jako Achom, z którym świętujemy sukces. Dla kolegów też było to spore zaskoczenie. Zawsze kręciłem się gdzieś tam koło środka stawki wszystkich startujących, a tym razem dojechałem w czołówce. Dobrze to nastraja przed ostatnim - najtrudniejszym etapem 4xMRDP, czyli całą pętlą dookoła Polski.
Pozostaje się wyspać i odpoczywać, oraz witać kolejnych zawodników. Nigdy jeszcze nie byłem w roli kogoś, kto przyjeżdża w czołówce. Zwłaszcza nikt nie lustrował tak szczegółowo mojego roweru, jak paru zawodników w bazie... Niedawno ja to robiłem i się uczyłem i nadal to robię, bo ciągle zdobywam nowe doświadczenie.
Najważniejsze jednak, że trzeci sezon ultra definitywnie zakończony i to z sukcesem! Pozostaje myśleć już tylko o wisience na torcie w postaci całej pętli MRDP, czyli 3142 km w 10 dni! To wyzwanie zupełnie nowego typu, jeszcze czegoś takiego nie jechałem. Niecierpliwie czekam na ten wyjątkowy ultramaraton. Ale i tak już jestem bardzo zadowolony, że udało się to pokonać szczęśliwie w trzech częściach. Dokładnie to 3504 km w 230 h i 11 min. Tu należałoby jeszcze doliczyć łącznie kilkadziesiąt kilometrów - błędy w nawigacji, zjazdy na noclegi, do restauracji, czy choćby objazd jednego promu. Jednak ponad 3000 km na raz to będzie coś zupełnie innego i wyjątkowego!
https://www.youtube.com/watch?v=I6ay1grkXJ8
k się odżywiać?