Publikujemy drugą relację z teamowego udziału w ultramaratonie Mazowiecki Gravel 2021, którego trasę autor (zaskakując samego siebie) przejechał ciągiem, bez snu.
Artur Drzymkowski
Na start w Warce docieramy autem samotrzeć. Jacek, Michał (tutaj jest jego wersja poniższych wydarzeń) i Ja. Po drodze, w aucie, w trakcie rozmów wychodzi na jaw fakt, że spokojnie mogliśmy zerwać się na start dużo wcześniej, bo i tak sen przez tremę przedstartową był słaby. Tylko Michał miał zdanie odrębne, gdyż na okoliczność porannego transferu do Warki, nocował u Szwagra. A że od ponad roku w domu ma zupełnie nowego potomka, który nie jest zagorzałym fanem snu, to On sam cierpi na deficyty, które skutecznie zwalczyły stres przedstartowy.
Startujemy o 8:30 żegnani godnie przez burmistrza Warki - jest fame na FB!
fot. Mazowiecki Gravel - Godna Odprawa :)
Pierwsze kilometry trasa prowadzi dość pustymi asfaltami i szybko okazuje się ciężko nam będzie jechać razem, bo nijak nie możemy się zgrać w osiąganej prędkości przelotowej.
Dlatego Jacek rusza przodem zostawiając nam plan postojów z jedzeniem "na ciepło". Jedziemy jeszcze chwilę z Michałem razem. Ale w końcu go chyba zdenerwowałem tym swoim niedopasowaniem tempa jazdy, więc mówi" Jedź Ty człowieku swoje! Nie denerwuj mnie i siebie nie męcz!" Umawiamy się na wspólny nocleg w hamakach, gdzieś za Ciechanowem.
Ruszam więc swoim tempem. Stresy przedstartowe znikają, głowa się oczyszcza, jest tylko droga. Gładkie asfalty, drogi leśne i polne. Pogoda idealna.
Na 40 kilometrze mija mnie dwuosobowy, pociąg relacji Warka Piątek Rano - Warka Sobota (raczej przedpołudnie) w składzie Krystian Jakubek i Cezary Urzyczyn. Z uprzejmości Krystian krzyknął żeby wskakiwał na koło - cud że udało mi się zrobić im zdjęcie.
Na 68 kilometrze zbaczam z trasy w poszukiwaniu Maca. Tutaj ujęła mnie postawa jednego z pracujących za płotem Panów, który widząc że nie podążam jak wszyscy przede mną na kładkę nad S7, krzyknął że źle jadę! Drugie śniadanie dobrze robi, a vege-burger z frytkami i colą przyjmuje się elegancko, i koszt dodatkowych 3 km jest akceptowalny.
Wracam na trasę, gdzie mijam się z kolejnymi uczestnikami wyścigu. Gdzieś w lesie dochodzę malowniczą, w większości kobiecą grupkę, która z fantazją jechała przy muzyce z głośnika. Nie mam pewności, ale to chyba w tej grupce jechała jedna z najbardziej wytrwałych zawodniczek Mazowieckiego Gravela, która dotarła na metę tuż przed jej zamknięciem. Kibicowałem jako DotWatcher - SZACUN!
fot. Autor - Bolimowskie Szutro-strady.
Ja docieram na słynne już szutro-strady w Bolimowskim Parku Krajobrazowym. Ich sława jest słuszna, muszę tam jeszcze wrócić :)
Na około 30 kilometrów przed Sochaczewem, coś dziwnego zaczyna się dziać z tylną przerzutką. Miota po kasecie łańcuchem według własnego widzimisię. Początkowo niegroźnie, lecz z każdym kolejnym kilometrem jest gorzej. Czy dotrę do Sochaczewa choć? Samodzielna naprawa DI2 jest dla mnie słabo wyobrażalna ... W końcu decyduję się zatrzymać i obejrzeć tę przerzutkę z bliska, pogłaskać, przemówić doń czule. I cud się stał! Naprawiłem! Oczywiście nie głaskaniem czy czułymi słówkami ;) Ona się po prostu, prozaicznie odkręciła. Po dokręceniu jej śruby, wszelkie ekstrawagancje w randomowym (ostatnio ulubione słowo moich nastoletnich dzieci) przerzucaniu biegów ustają. A ja kolejno mijam zawodników, którzy podczas serwisu mnie wyprzedzili.
W Sochaczewie przez chwilę mam nadzieję że spotkam Jacka na pizzy, ale nie trafiłem w wyszukany przez niego lokal, wiec zadowalam się drożdżówką, lodem i piwem bezalkoholowym - to jest ostatnio moja najskuteczniejsza broń na upały!
Za Żelazową Wolą trasa przecina na krótko Kampinoski Park Narodowy, czyli właściwie to pierwszy, odczuwalny kontakt z piachem tego dnia.
Za Brochowem, na wąskiej drodze przecinającej łąki gaśnie mi licznik. Nie sprawdziłem na starcie poziomu naładowania, więc pewnie nie było 100%. Podpinam powerbanka, chwila nerwowego wyczekiwania, czy aby dotychczasowe 140 km trasy nie uleciało. Na szczęście Wahoo po raz kolejny sobie poradził z recovery, więc uspokojony ruszam dalej.
Na drodze wzdłuż wału wiślanego, tuż przed mostem ucinam sobie gadkę z filmowcem Łukaszem Marksem. Rok temu podczas Pomorskiej 500 z podobnej pogaduszki powstał materiał, może kiedyś go pokaże ...
Za mostem przejeżdżamy prze Wyszogród. W młodzieńczych czasach, podczas pielgrzymek przechodziłem przez to miasteczko i najdłuższy w Europie most drewniany. W przelocie widać że się pozmieniało od tych kilkudziesięciu już lat. Za Wyszogrodem trasa przecina polnymi drogami plantacje truskawek. Ależ piękny zapach dla kogoś kto lubi truskawki. A ja uwielbiam! ;)
W Czerwińsku nad Wisłą jest popas z musem truskawkowym i kurtyną wodną. Super! Uzupełniam wodę, próbuję zmyć z twarzy sól, ale efekt nie powala. Nicto! Ruszam dalej.
Doganiam grupkę zawodników, zagadujemy i jedziemy trochę razem. Ale na którymś zjeździe peletonik się nam rozrywa i tylko z Piotrkiem ruszamy szybszym tempem.
Do czasu szybszym, bo zaczynają się "piaski na północy" przed którymi kilka tygodni wcześniej, po objeździe pełnej trasy, ostrzegał mnie Bartek - jeden z organizatorów Mazowieckiego Gravela.
fot. Autor - przed burzą.
W okolicach Płońska zaczyna się zbierać na deszcz. A nawet burzę. Przez chwilę łudzimy się nadzieją że nas ominie, ale nie ominęło. Akurat byliśmy na szybkim asfaltowym odcinku. Po chwili nie było sensu szukać schronienia, bo i tak byliśmy mokrzy. Pierwsza fala wody, która przelała się przez kask, była suto zasolona, więc niemal wypaliło mi oczy. Pewni z kilometr albo i więcej, przeleciałem na kole Piotrka, patrząc tylko małą szparką między powiekami prawego oka. Na szczęście deszcz był intensywny więc szybko mi się oczy przepłukały :D Po burzy zrobiło mi się przyjemniej. Organizm przestudzony, ciuchy powoli przeschły gdy przebijaliśmy się przez kolejne zapiaszczone leśne drogi.
Na odcinkach asfaltowych gadamy sobie z Piotrem o rowerach i planach wyjazdowych na dalszą część roku. Piotr wykorzystuje Mazowieckiego Gravela, żeby przetestować sprzęt na urlop w Alpach. Na przedmieściach Ciechanowa dostaję elektryzującego smsa od Jacka, że na rynku jest popas z zupą gulaszową i kawą. Takiej motywacji ulegam zawsze ;)
W Ciechanowie przy zupie i kanapkach i kawie, pozwalam sobie na dłuższy postój. Jacek i nowopoznanym kolegą Michałem, są już wypoczęci. Ubierają się trochę i ruszają dalej. Ja kontaktuję się z Michałem, ale on jest jeszcze daleko niestety. Ze wspólnego noclegu w hamakach nic nie wyjdzie, więc też ruszam. Zbliża się zmrok. Łąki za zamkiem nad rzeką toną we mgle. Malowniczo to się prezentuje.
fot. Autor - Mgła na łąkach przy rzece Łydyni
W Różanie na 300 kilometrze, do 1:00 można zjeść kebab. I tam właśnie mam się spotkać z Jackiem. Słońce powoli zachodzi, ale jak to w czerwcu nie do końca. Na północnym-zachodzie utrzymuje się jasna łuna. Kebab zamawiam około północy, wersję XL w cienkim palacku i litrową colę. Butelkę udaje mi się osuszyć do końca, ale 5 centymetrów bieżących kebabu odkładam do kieszonki na śniadanie. O 1:00 opuszczamy bar i ruszamy w ciemną noc. Pomimo założonej wiatrówki, na zjeździe pod most, tak mnie telepie z zimna, że zaczyna się bać upadku. Na szczęście za chwilę, po podjeździe na most Narwią już się rozgrzewam.
fot. Autor - Zdjęcie Jacka, który o 3 nad ranem robi zdjęcie swojemu rowerowi ;)
Mój plan na dalszą część wyścigu, zakładał że znajdę jakiś przyjemny kawałek suchego sosnowego lasu, rozwieszę hamak i prześpię sobie 4 lub 5 godzin. Ale po jedzeniu w ogóle nie czułem senności. Wymarzonego miejsca nie mogłem wypatrzyć, a jazda w trzyosobowej grupie szła sprawnie. Więc plan na spanie w hamaku, ewoluował do drzemki na słoneczku po śniadaniu pod drzewkiem.
Świt zastaje nas w okolicy Broka, gdzie po przekroczeniu mostu na Bugu zaczynamy doganiać kilku zawodników, z którymi będziemy się tasować już mety.
fot. Autor - Przerzutka się zbiesiła a komary mają używanie ...
Na śniadanie zatrzymujemy się pod sklepem, gdzie stał zaparkowany rower, jednego z zawodników. Po drożdżówce, bananach, soku pomidorowym i resztce "mięsa w cienkim", ruszamy dalej. Michał po chwili nas urywa na asfalcie. Zaczynamy z Jackiem czuć znużenie ...
fot. Autor - brodzimy i stopy chłodzimy ...
Za Liwem przeprawiamy się przez bród. Gdyby to nie był wyścig, to chętnie bym się w tej rzeczce przepłukał. Ale nicto. Mozolnie wracamy do przebijania się przez piaski Mazowsza. Już dawno minęliśmy północną część trasy, nawet można by powiedzieć, że kończymy część wschodnią. A piachy nadal są.
fot. Autor - przed Jezuzalem jeszcze jedziemy żwawo ;)
Docieramy w końcu do słynnego Jeruzala. Robimy popas. Niestety fani serialu Ranczo i kultowego napitku Mamrot, wypraszają nas z filmowej ławeczki, na której trzeba OBOWIĄZKOWO mieć pamiątkową fotkę ;)
Od tego miejsca trasę już razem z Jackiem poznaliśmy podczas wiosennych objazdów z organizatorami. Chyba przez to właśnie, to ostanie 100 kilometrów ciągnie się makabrycznie. Dodatkowo, na wiosnę większość z dróg była przyjemnie przejezdna. Teraz przebijamy się przez piach.
Za mostem w Górze Kalwarii, do ogólnego zmęczenia mojego organizmu, dochodzi uciążliwe uczucie palenia stóp. Krótkie wietrzenie i wysypanie piachu, pomaga tylko na chwilę.
W końcu docieramy na ostatni odcinek trasy. Za Pilicą mamy już tylko asfalty, na których jak te konie czujące stajnie, podkręcamy tempo. Albo tylko mi się tak wydaje ;) Na metę docieramy na 3 minuty przed ulewą. Organizatorzy Bartek, Marcin i Tomek witają nas godnie wyścigowym piwem. Mówią też coś o doskonałym czasie, w jakim ukończyliśmy Mazowieckiego Gravela, ale to akurat dociera do mnie po kilku godzinach ;) Gdyby nie towarzystwo Jacka, pewnie nie przyszło by mi do głowy jechać bez spania. A i tempo jazdy miał bym dużo niższe. Polecam takiego mocnego kompana na treningi i wyścigi. Łatwiej o dobry wynik :D
Finalnie zajmuję 13 miejsce z czasem brutto 31:38:38 ;)
fot. Mazowiecki Gravel - Meta zdobyta, Piwo otworzone, można świętować!
Podsumowanie
- ośmielam się stwierdzić że treningi z Inpeaktrainer zdecydowanie mi pomogło. Oczywiście pod koniec cały byłem zużyty, ale "mocy w nogach" nie brakowało.
- tyłek oczywiście obity/otarty/odparzony, ale i tak w o wiele lepszym stanie niż rok wcześniej po Pomorskiej 500
- niestety lewa dłoń dostała - Zespół Ciaśni Nadgarstka. Neurolog, usg i leki. Ma być lepiej i w zasadzie powoli się poprawia.
- odparzone stopy! To nowość u mnie. Ale zwalam to na stare buty. Następnym razem, na pewno założę merino
- rower? zero uwag, poza postraszeniem mnie tylną przerzutką ;)
- nastawiałem się na spanie, ale nie spałem, więc świetne hamak Ważka i tarp od Tiger Wood tylko zwiedzały. W sumie dobrze, że licząc na ciepłą noc nie brałem śpiwora, tylko folię nrc.
- 3 bidony - zdecydowanie dobre rozwiązanie. Wody mi nie zabrakło, nie musiałem specjalnie szukać sklepu