O tegorocznej edycji Monteria FatBike Race będzie się opowiadało przy ognisku zapewne jeszcze latem w tym sezonie. Była wyjątkowa - dramatyczna i liryczna, romantyczna jak kaflowy piec. I myśmy też tam byli, whiskacza i grzane wino pili....a w przerwie trochę pojeździli ;).
Na Monteria FatBike Race 2018 przygotowania kondycyjne i suplementacyjne poczyniliśmy już znacznie wcześniej, gdyż impreza w Karłowie jest nadal jedynym jasnym punktem na tłustej mapie imprez jeśli chodzi o możliwość zobaczenia prawdziwie licznej grupy wszelkiej maści tłuściochów. To taki przytyk dla organizatora, że musi się cały czas starać o utrzymanie pozycji, i jednocześnie sygnał dla pozostałych orgów, aby nie lekceważyć fatów. A najlepszym moim zdaniem rozwiązaniem, byłoby dogadanie się i wspólne zorganizowanie "tłustego cyklu". Idealny sposób na integrację społeczności fatbajkerów i promocję tego typu rowerów wśród pozostałych rowerzystów, którzy nie są przekonani co do sensu posiadania tłuściocha we własnej staji. No dobra, wróćmy do Karłowa!
Zaczęło się całkiem niewinnie...od co tydzień zadawanych, irytujących pytań do organizatora jaki jest "warun" na trasie. Bo w tym roku zima wyjątkowo kapryśna jest. Najpierw potrafi sypnąć śniegiem po kolana, że się człowiek cieszy jak szczerbaty na suchary, aby po chwili nasikać na ten piękny śnieżek deszczem, że zostaje po nim wyłącznie błoto i wspomnienie. Zatem, jeszcze na około tydzień przed wyścigiem wydawało się, że śniegu starczy dla wszystkich, jednakże kamery na Szczelińcu nie pozostawiły żadnych złudzeń ostatniego dnia stycznia. Śniegu zostało tyle co na lekarstwo, pada deszcz a na trasie jest więcej błota niż ustawa przewiduje. Pięknie, jego mać! Złudną nadzieję na poprawę warunków dawała jedynie pogodynka - na pierwszy dzień lutego zapowiedziała spadek temperatury i możliwe opady śniegu. I kto by uwierzył! Modlitwy zostały wysłuchane! Czwartkowe popołudnie przykryło cienką wartstwą śniegu, łąki i szlaki wokół Karłowa, a ujemna temperatura przymroziła kałuże i błocko.
Piątek upłynął na przygotowaniach do wieczornego prologu, który chyba na stałe zagościł w programie Fatbike Race Góry Stołowe i którego zadaniem jest pozytywne nakręcenie tłustej gawiedzi przed głównym wyścigiem. Dzienny przejazd trasą prologu uzmysłowił nam bardzo szybko, że sobotni maraton będzie wyzwaniem - błoto, lód i śnieg, grząska zielona trawa zasyjąca ciężką oponę fata. Cztery pory roku w jednym miejscu.
Punkt 18-sta wystartowali pierwsi rycerze po trasie znanej z ubiegłego roku. 3 kilometry ostrego kręcenia, które pokazały, kto jest w dobrej formie, a kto przesadził z suplementami - piwem i golonką. Organizatorzy nie pokusili się o zmiany, tym razem warunki dyktowała pogoda. Nie zabrakło klimatycznych pochodni i dopingujących kibiców.
Foto: Facebook Monteria Fatbike Race Góry Stołowe
Najlepsi pokonali prolog w niecałe 10 minut! Wśród nich był nasz redakcyjny skryba - Bartek, który wylądował na drugim miejscu tracąc zaledwie 5 sekund do zwycięzcy w kategorii FatBike. Widać było, że jego fat uzbrojony w karbonowe obręcze Nextie frunie naprawdę szybko, a sam Bartek wypluł płuca, aby stanąć na pudle. Niestety niezrozumiałą dla nas decyzją organizatora, miejsce na pudle było przygotowane jedyne dla zwycięzcy. I tu naprawdę nie chodzi o torbę makaronu, pucharek, czy dyplom w nagrodę, lecz po prostu o "uścisk ręki prezesa" za te wyplute płuca przez pierwszą trójkę zawodników i brawa kolegów. Tak niewiele a jednak tak dużo. Bartek nie krył rozżalenia i ja go rozumiem. Również dziwnym posunięciem jest nierozgraniczenie podczas prologu kategorii FAT od MTB. Z naszego punktu widzenia, nie ubliżając nikomu, to górale na cienkich kołach są gośćmi na tym wyścigu, a fatbajkerzy na pierwszym miejscu...Drogi Organizatorze, przyjmij proszę tą drobną krytykę na klatę! My tymczasem nagrodziliśmy kolegę po naszemu...istniało jedynie ryzyko, iż następnego dnia, zamiast mleczanu, w nogach będą promile.
Foto: UltimaSport.pl
Sobotni poranek przywitał nas lekkim mrozem i pięknym słońcem. Szybkie śniadanie, browarek na klina, łisky w bidon i można stawić się na start, który tym razem przemieścił się z ośrodka wypoczynkowego Szczeliniec, nieco niżej - do Centrum Szkoleniowego Parku Narodowego Gór Stołowych. Jak co roku, serce rośnie, gdy widzisz taką masę dzielnych bajkerów dosiadających tłuste jednoślady.
Z jeszcze większą radością obserwowaliśmy fatbajkerów reprezentujących kategorię wiekową dawno przekraczającą minimum "Masters", jak też najmłdoszych adeptów "jazdy na tłustym".
Foto: UltimaSport.pl
3...2...1...START!
Ruszyła tłusta maszyna po łące ospale, i toczy się toczy z mozołem, a pot leje się z czoła do taktu i toczy się koło za kołem. I już po tych pierwszych paruset metrach wiedziałem, że w tym roku Karłów da mi ostro popalić w cztery litery, że umrę i zmartwychwstanę. Pytanie tylko ile razy na trasie...Lekkie opady śniegu nie zdołały przykryć trawy, którą momentalnie rozorały agresywne opony ponad setki tłuściochów, a co bardziej odsłonięte miejsca zamieniły się w grząskie błoto z lodem. Malinaa...okazało się, że moje Maxxisy 4.8 cala mają doskonałą trakcję w takim terenie, ale jednocześnie nie pozwalają rozwinąć prędkości "wyścigowej", skutecznie zasysane przez podłoże. O moim brzuchu nie wspomnę, bo tu opór na podjazdach był największy.
Foto: UltimaSport.pl
Pierwsza część trasy wiodła znajomymi szlakami. Powtórka z ubiegłych lat, z tą różnicą, iż tym razem znacznie bardziej wymagająca ze względu na zmienność podłoża - śnieg, błoto, lód.., szuter, grząska ściółka leśna. I tak na zmianę. Swoją drogą naprawdę nie można narzekać, bo dzięki temu, od wielu zawodników-amatorów trasa wymagała czegoś wiecej niż silnej łydy. Silna psychika, opanowanie, dobra technika jazdy popłacały na tych trudniejszych fragmentach.
Moi koledzy z drużyny, zdecydowanie lepiej przygotowali się do tegorocznej edycji FBR. Błyskawicznie znikli mi z pola widzenia i właściwie przez większą część trasy jechałem samotnie - to kara za te wszystkie nadprogramowe golonki. Ale tak naprawdę najlepsze (albo najgorsze) było przede mną. Zabawa rozpoczęła się po przejechaniu szosy, gdzie swój początek miał nowy fragment trasy prowadzący przez Pasterkę i wokół Szczelińca. To właśnie ten kilkunastokilometrowy odcinek pokazał, kto ma jeszcze moc w nogach, rękach i w głowie. Cholerne podjazdy..i błoto...lód, śnieg....cudowne pejzaże...i błotooo...i zasmażka....kurżesz mać. Do tego stopnia, że umarłem...Potem spojrzałem na zegarek i uzmysłowiłem sobie, że mogę niezmieścić się w czasie 3.5h, co wiązało się z dalszymi konskwencjami - "cichy tydzień" w domu, zero seksu. Więc powstałem niczym feniks z popiołów....i zdjąłem pięć kilo błota z tłustej opony, aby ta łaskawie zechciała się obrócić w widelcu. Ruszyłem do przodu cofając się do tyłu...jak w czeskim filmie, tylko pilsnera na bufecie nie dali.
Dopełnieniem greckiej tragedii był 4 kilometrowy, asfaltowy podjazd wieńczący zmagania tegorocznego Fatbike Race Góry Stołowe. Jak to zwykle bywa, ów podjazd nie chciał się za cholerę skończyć, nawet gdy GPS wyraźnie pokazał przejechane 30km. Swoją drogą interesującym doświadczeniem było rozpoczęcie uphillu w strefie jesienno-wiosennej a zakończenie w całkowicie zimowej aurze. Na szczęście, a może dla niektórych nieszczęście, za każdym podjazdem musi być zjazd - tym razem wprost na metę. Można go było pokonać ślizgiem z samej góry, lub na dwóch kołach - oblodzenie traktu wynosiło 100%.
Na metę wjechałem z czasem 3h:21min, więc generalnie żaden powód do dumy. Jakże miłym zaskoczeniem była moja małżonka i córka czekające na styranego ojca rodziny. Organizatorzy już po mału zwijali żagle, było po dekoracji, a na metę wbijały kolejne tłuste niedobitki. Pocieszeniem dla mnie oraz dla tych ostatnich, równie dzielnych fatbajkerów wiozących tzw. "Czerwoną latarnię" były okolicznościowe, pamiątkowe medale oraz ciepły posiłek czekający w centrum szkoleniowym. Osłodą dla zmęczonego ciała i duszy były także dyskusje przy kielichu gorącej herbaty. Ostatni akord tegorocznego FBR należał jednak do pogody. Około godziny 15tej z nieba zaczęło równo sypać śniegiem. Rychło w czas...nie ma co!
O wynikach nie ma co pisać...historia sama zweryfikuje kto był zwycięzcą. Rywalizację wśród tłuściochów wygrał różowy niczym Pinky Pie, Sir Maksymilian Bieniasz - triumfator pierwszego FBR a wśród nadobnych niewiast - Agnieszka Łachman z Fatbike Przygoda. Za to "o wiele bardziej emocjonująca" rywalizacja rozegrała się wewnątrz naszej redakcji. Maciek w końcu objechał Bartka, odgrywając mu się słusznie za porażkę podczas Śnieżka Uphill Race 2017. Obaj uplasowali się w pierwszej piętnastce! Gratulejszyn mości Panowie!
Foto: UltimaSport.pl
I tak dobiegła końca "epicka" historia zmagań jednego grubasa z jego słabościami oraz nową trasą Monteria FatBike Race 2018. Nauka została odebrana z nawiązką - trzeba mocniej pedałować i lać w gardło więcej bursztynowego płynu przy akompaniamencie trzaskającego mrozu i płonącego ognia. "SIWAAAA!...." - niosło tymczasem podchmielone echo po karłowiskich łąkach i błędnych skałach. Tylko ono i my wiedziało, kim jest srebrnowłosa piękność tej wyjątkowej sobotniej nocy
Do zobaczenia za rok! Sayonara & see you later aligator. Pamiętajcie - moda na faty nie mija
Michał Śmieeszek
PS W ramach kryptoreklamy dziękujęmy za podstawowy pakiet ochronny:
- błotnikom Race Fender - ładnie uchroniły siodełko przed zabrudzeniem i kawałek lewego pośladka
- mleczku Trezado - że śmierdzi nadal jak kalosze wujka Tadzia i działa.
- mleczku i opaskom uszczelniającym CaffeLatex, że nie śmierdzą jak Trezado, ale uczą trudnej nauki przeklinania w wielu językach naraz.
- mleczku Giant - bije pozostałe na głowę, ale kosztuje więcej niż 18 letnia whiskey
- Whisky Singleton Single Malt, że jest zdecydowanie tańsza niż uszczelniacz marki Giant
- karbonowym obręczom Nextie, że nie rozpadly się na polskich kamieniach
- zimowym butom Force Ice w kolorze "fluo" - żona nie pomyliła mnie z innymi przystojnymi tłuściochami wtaczającymi się na metę FBR 2018
- tajemniczej "Siwej" za dostarczenie tylu wieczornych emocji....
- skałom Szczelińca, że obeszły się łaskawie z fantazją Maćka