Mówicie, że testujemy niemal tylko wyłącznie sprzęt, który dla zdecydowanej większości jest poza zasięgiem z uwagi na cenę. Drogo, topowo, pięknie, ładnie, ale po co czytać test? Aby się poirytować i dowiedzieć się jak testerowi było dobrze?
Mateusz Nabiałczyk
Do testu poszły 2 niesamowicie proste modele liczników rowerowych. Co przez to rozumiem? Tanie, przewodowe konstrukcje o klasycznej budowie i podstawowych funkcjach. Słownie zero wodotrysków, ot wreszcie coś dla kogoś, kto po prostu chce mieć podgląd prędkości, czasu, a średniej nie musieć wyliczać na kalkulatorze.
Pierwszy z nich to wręcz zdumiewający ortodoks. CM 2.11 nie dość, że ponad wymienione funkcje pokazuje jeszcze sumę kilometrów i godzinę (o łaskawco!), to jeszcze nie posiada żadnego przycisku! Czujecie?
Ale może w tym jest metoda? Nic nie rozprasza, nam pozostaje jedynie jechać i cieszyć się widokiem bliższym naturze, aniżeli kawałek ładnego, aczkolwiek tylko plastiku czy też zmieniających się na nim liczb. Magnes na koło pasuje zarówno do płaskich jak i okrągłych szprych, jest podstawka pod licznik, którą zamontujemy na kierownicy lub mostku. Czytelność przyzwoita, czego chcieć więcej?
CM 2.21 to spełnienie marzeń każdego, kto ceni sobie dotyk…są aż 3 przyciski. Mało tego – istnieje możliwość wyświetlenia maksymalnej prędkości, jej porównań, a nawet dokupienia czujnika kadencji.
Żarty żartami, ale oba liczniki wykonane są starannie, spasowanie godne produktów najwyższych lotów, a użyte materiały wieszczą długi i pozbawiony nadmiaru rys żywot. Czujnik nie wymaga 1mm odległości od magnesu, nie gubi wskazań. Tak niewiele, a przecież o to właśnie chodzi.
Czyż nie?