Harder, better, faster – mniej więcej tak brzmi życiowa dewiza każdego, kto idąc na rower nie mówi o wycieczce czy wypadzie, a raczej o treningu. Maratony i wyścigi są coraz bardziej oblegane, więc nie mówcie zachowawczo „mnie to nie dotyczy”
Mateusz Nabiałczyk
Niby każdy jeździ, bo przecież nie ściga się (to słowo jest wręcz na cenzurowanym), ale jakoś ostatnimi czasy bike fitting, trenerzy on-line, pomiar mocy i wszelakie preparaty doustne, rzecz jasna legalne, cieszą się niesamowitym wzięciem wśród amatorów. Wydajemy na to mnóstwo pieniędzy, sami odpowiedzcie sobie, ile...ale przecież zwyżka formy to cel, dla którego zrobimy prawie wszystko i nawet nieistotne jest, czy walczymy o pudło, wdarcie się do 1. sektora, czy może po prostu objechanie kumpla.
Niemniej bardzo często, gdy z perspektywy czasu popatrzymy na swój dotychczasowy heroizm, doświadczenie podpowiada nam, że wiele wydatków nie miało sensu, było przerostem formy nad treścią lub po prostu nieoptymalnym na tamtą chwilę rozwiązaniem. Czasami nawet na wejściu jesteśmy tego świadomi, np. osobiście wiem, że do ścigania jest mnie o 5-10kg za dużo (gdy wchodzę do sektora, to czasami pomyślę, że może i 15kg) i nic bardziej mnie nie ogranicza, a mimo wszystko recepty za wszelką cenę szukam gdzie indziej : - ) Podobne uwagi cisną mi się na usta, gdy widzę ewidentne braki u innych, ale jakoś łatwiej jest kupić, niż zrobić...ot taka chyba ludzka natura.
Z tego powodu bardzo ucieszyłem się na wieść o tym, że do testu trafi mi się cały zestaw odzieży firmy Compress Sport dedykowanej specjalnie dla kolarzy. Nogawki, skarpetki niskie i wysokie, opaski...a wszystko po to, by móc więcej, lepiej, szybciej.
Już sama nazwa sugeruje, że mowa o ciuszkach kompresyjnych, ale co to w ogóle jest i co marketingowy bełkot na ten temat?
W telegraficznym skrócie kompresja mięśni, w tym konkretnym przypadku łydek i ud, ma na celu poprawę zdolności do wykonywania przez nie pracy, przepływu krwi, która doprowadza doń substancje odżywcze, a zarazem odprowadza produkty metaboliczne. Przy okazji trzyma je w kupie, co zapobiega ich nadmiernemu napinaniu, skutkującemu bolesnościami potreningowymi i kontuzjami. Podobno dzięki odpowiedniej sile ucisku nie dość, że możemy jechać szybciej, to jeszcze regeneracja zajmuje mniej czasu.
Pomyślałem, że jeśli te szmatki rzeczywiście będą działać w sposób odczuwalny, to za jakieś 400zł (zestaw na uda+łydki w dowolnym konfigu) uzyskujemy rezultat odpowiadający zbiciu powiedzmy 0,5kg na rowerze (czas przejazdu) i regularnemu przyjmowaniu jakichś magicznych substancji typu BCAA/Recovery Drink (czas regeneracji). Pierwszy myk jest jednorazowy i jego koszt zależy przede wszystkim od wagi wyjściowej, ale powiedzmy, że dla 11,5kg sztywnego 29era będzie to 1000zł, a drugi co miesiąc pochłonie kolejne 100zł. Dogłębna analiza ekonomiczna zbędna, pozostaje jedynie odpowiedź na kluczowe pytanie – działa?
O godzinie 8:30 budzi mnie kurier z paczką. Pierwsze, co robię, to wcale nie wstaję i nie lecę na złamanie karku do drzwi...szczęśliwie robi to mój tata. Ja w tym czasie kontrolnie napinam nogi, bo przecież dziś w programie podjazdy. Wstępnie planuję odroczyć planowany trening, by mięśnie jeszcze trochę odpoczęły. Po śniadaniu rozpakowuję paczkę i od razu część jej zawartości ląduje na mych tyczkach...no dobra, słupach.
Założyć skarpety to niezły wyczyn. Ciasne nieziemsko, chyba ktoś pomylił rozmiary i zaraz okaże się, iż pięte mam gdzieś w połowie stopy. Co ciekawe pasują idealnie, przyjemnie i równomiernie uciskają. Dziwne uczucie. Z opaskami na uda idzie o niebo łatwiej. Pierwsze wrażenia czuciowe identyczne.
Zabieram się za podstawowe czynności dnia codziennego i zapominam o nowych częściach garderoby. W pewnym momencie dochodzi do mnie sygnał – na całych nogach dziwne mrowienie, coś jak po wyjściu z basenu/sauny na mróz, do tego jakby lekka wilgoć. Trudne do jednoznacznego opisania, ale słowo kompresja wydaje się odpowiednie.
Nadchodzi czas treningu. Jadę trochę tak bez przekonania, ostatnio też miałem nienajlepszy dzień i po 3 podjazdach odpuściłem. Cel na dziś – 4 sztuki. Pierwszy kontrolnie. Eeee nie jest źle...4,5,6. Byłem jak w transie. Czułem palenie, zmęczenie postępowało w podobnym tempie, ale podczas osiominutowych przerw doświadczałem niemal 100% reseta. Po 6 powtórzeniach w zasadzie czułem, że dalej mogę, ale po pierwsze nie chciałem przedobrzyć, po drugie chyba za nisko dałem opaski na uda i dolne ściągacze powodowały dyskomfort w okolicach stawu, dodatkowo masujące kropki ulokowane w podeszwach skarpet prędzej wspomagały ich drętwienie. W ciągu 40minutowego powrotu do domu w tempie rozjazdowym doszedłem do stanu, w którym mogłem za pewnik przyjąć wkrętę, że na trening to ja dopiero mam iść, a nie z niego wracam.
Po powrocie ściągnąłem rokujące nabytki, choć więcej zasług przypisywałem jednak efektowi placebo. Szala przechyliła się w stronę CompressSportu, gdy po kąpieli chciałem się nieco porozciągać – dacie wiarę, że mięśnie były luźne, jakbym rzeczywiście przed chwilą zszedł z łóżka, a nie roweru? Niby woda redukuje napięcie mięśniowe, dlatego sportowcy zwykli startować „na brudasa”, a ortodoksi na etapówkach jedynie przecierają się nawilżanymi chusteczkami, ale osobiście nigdy aż tak nie spuściła ze mnie powietrza... dosypali więcej chloru?:D
Po południu zrobiłem jeszcze 4 serie przysiadów, oczywiście nie z gołymi girami, ponosiłem toto jeszcze godzinkę i ściągnąłem...ileż można.
Jakieś dodatkowe wrażenia? Nigdy nie nosiłem bielizny wyszczuplającej (serio!), ale pomyślałem, że tak samo czują się jej użytkownicy, gdy ją ściągną. Dosłownie, jakbym był półpłynnym glutem czy inną amebą, co to rozłazi się na wszystkie świata strony.
Kolejne dni testów opasek na uda, łydki, skarpet krótkich i długich niezmiennie utwierdzały mnie w przekonaniu, że to naprawdę działa! Nawet gdy do treningu przystępujemy zmęczeni, założenie odzieży kompresyjnej na nogi pozwala nam zrobić o wiele więcej, niż byśmy się spodziewali. W przypadku podejmowania wysiłku zupełnie na świeżo kompresja czyni nas bardziej niezniszczalnymi i jakby pozwala szybciej odzyskiwać pełną moc np. po długim podjeździe, na którym ostro się zagięliśmy.
Powiecie, że piękne słowa, tylko trochę puste...w mojej ocenie w pełni skompresowane nogi mogą o 10-15% więcej w trakcie, po zapobiegają przykurczom, mięśnie są w ogóle dużo mniej spięte/spompowane, a następnego dnia nawet jeśl doświadczymy efektu ciężkich nóg lub zakwasów, to będą one do zniesienia.
No właśnie – zalety wynikające ze stosowania owych produktów zauważyłem w sportach pobocznych, gdzie aktywność jest bardzo nieregularna, a co za tym idzie, mięśnie nie są do tego tak przyzwyczajone, jak do jazdy rowerem. Praktycznie w ogóle nie biegam (przedostatni raz miał miejsce jakieś 2 miesiace temu), a ostatnio przebiegłem 15km w 5 kwadransów (tak - wiem, dla niektórych osiagnięcie średnie, ale dla mnie to wyczyn) i następnego dnia mogłem normalnie funkcjonować...no prawie, bo skosy brzucha dokuczały.
Jak to mniej więcej wyglądałoby bez opasek? Po 5km łydki chciałby wyjść ze skóry, a wielokrotne ich rozciąganie w domu nie uchroniłoby mnie od konsekwencji w postaci konkretnych zakwasów przez kolejne dni. Tak to jest, niby coś się jeździ, niby pracują te same mięśnie, ale jednak inaczej.
Nie mogę jednak przemilczeć obserwacji dotyczących długotrwałego, notorycznego wręcz chodzenia i trenowania w odzieży kompresyjnej. Chodzi mi o to, że po paru dniach zwiększonych obciążeń organizm jasno i wyraźnie daje nam do zrozumienia, że tak łatwo go w konia nie zrobimy i najnormalniej w świecie musimy mu dać czas na regenerację. Dlatego ogólny bilans wyceniam gdzieś na 5-10% zwiększenie moich możliwości. Wartość ta z pewnością będzie uzależniona od stopnia wytrenowania, wyjściowej sprawnosći układu krążenia i paru czynników, o których nawet nie mam pojęcia. Niemniej nikt mi nie wmówi, że kompresja nie działa!
Na sam koniec, może nie do końca zgrabnie, chciałbym osobno podsumować, wykazać ewentualne różnice wszystkiego, co mogłem na siebie założyć:
Opaski na uda CompresSport ForQuad – W moim przypadku najważniejszy element uciskowej układanki. Ich stosowanie przyniosło najbardziej odczuwalne rezultaty, być może dlatego, że to właśnie z tymi mięśniami mam ewidentne problemy – są relatywnie słabe, szybko się męczą i długo regenerują. Wysoki komfort zakładania i noszenia! Wbrew obawom nic się nie zsuwa, a pewnie siedzi na miejscu, w czym zasługa żelowych kropeczek, którymi wykończono górne gumki.
Skarpety CompresSport Full Socks – Utrudnione zakładanie, szczególnie na początku, gdy nie do końca wiemy, jak to robić. Według mnie najlepiej sprawdzają się podczas regeneracji. Masujące kropeczki 3D.Dots nie dość, że trochę się zaciągają, to mnie osobiście podczas jazdy bardziej przeszkadzają, aniżeli pomagają, może dlatego na trening wolę opaski.
Opaski na łydki CompresSport R2 (Race & Recovery) – Dużo łatwiejsze zakładanie, odseparowanie od stopy pozwala dłużej użytkować bez obaw o dodatkowe zapachy, a i daje możliwość założenia ulubionych skarpet. Przy okazji pozwala stosować np. podczas gry w siatkówkę plażową.
Skarpety ProRacing Socks – Bardzo wygodne, prima sorte, ale przy wyższych temperaturach i dużej intensywności 3D.Dots nie chcą współpracować z moimi stopami – atmosfera zaczyna się podgrzewać, zbyt miło nie jest. Za to przyjemność sprawia ich noszenie po treningu. Napewno są wygodne i milusie, ale czy faktycznie pomagają na zmęczone stopy? Być może, ale chyba sam w to nie chcę uwierzyć.
Ogólnie bardzo ubolewam, iż nie dostałem pełnych nogawek na uda i łydki, które stabilizowałyby przyczepy w okolicach kolan...znacie ten ból na podjazdach? Poza tym świetnie spełniałyby funkcje nogawek przedłużających krótkie spodnie, tak na chłodniejsze dni.
Cóż powiem na samiuśki koniec? Opasek nie oddam! A czy kłamałem na potrzeby testu, czy może na maratonach będę je nosił, przynajmniej część z Was sprawdzi...tylko nie mówcie mi „sprawdzam”, jak będzie 30*C, a łydki będą straszyć golizną.